ludzie, miłość

Kolejny już wpis urodzinowy – trzeci na blogu… oznacza to, że leci nam trzeci rok z Pałoszówką. Mogłoby się wydawać, że chata nam się znudziła, bo nas tam wcale nie ma (od prawie 2 miesięcy już). To nieprawda. W Krakowie zatrzymują mnie studia, które przybliżają mnie do marzenia o agroturystce i oprócz tego, że dadzą mi kwalifikacje rolnicze to czasem czegoś ciekawego się na nich dowiem. A najważniejsze to poznaje nowych ludzi! Gdy skończę studia, dalej będzie się Wam wydawało, że chata nam się znudziła i wciąż będzie to nieprawda. W Krakowie pewnie zatrzyma nas ktoś nowy i mały… mam nadzieje, że nie na długo i szybko pojedziemy już w czwórkę do lasu. Jednak trudno w tej sytuacji planować jak to będzie. Hanka już mnie tego nauczyła.

31 urodziny

Przeczytałam sobie dwa poprzednie urodzinowe wpisy z 29 urodzin i z 30. Zastanawiam się  o czym napisać, żeby się nie powtarzać… jak zawsze mam w głowie myśli o przemijającym czasie i o tym, co udało się zrobić, a czego nie. Myślę o spełnionych marzeniach i o tym co mnie jeszcze czeka. To chyba normalne urodzinowe myśli.

Napiszę o ludziach… to będzie trochę gorzkie i trochę słodkie. Ostatnio zadziwia mnie które moje znajomości i przyjaźnie przetrwały. Okazuje się, że osoby, o których często myślałam, że będą na całe moje życie już odeszły, albo prawie. Jest wiele pozytywnych zaskoczeń i mimo, że czasem wydało się, że ktoś już na zawsze opuścił mój szlak życia, to na niego wraca. Mam wielu dobrych ludzi. Jednak te kontakty są dość rzadkie… i to jest gorzkie i normalne. Człowiek w codzienności jest sam. Skończyły się czasy, gdy prawie codziennie wychodziło się z grupą znajomych na piwo. Słodkie jest to, że nie przeszkadza mi to tak bardzo, bo mam Tomka i z nim czuje się najlepiej. Dzięki temu nigdy nie jestem sama. Dziękuję!

Dziękuję też tym, którzy czasem wchodzą w moją codzienność!

Dla poprawnych relacji damsko-męskich bardzo ważne jest to, żeby byli inni ludzie. Jakie to cudowne, gdy dostrzegam piękno i mądrość w moim mężu w towarzystwie – jestem wtedy taka dumna. Czasem też potrzebujemy od siebie odpocząć i pogadać z kimś innym. Pewnie trzeba też troszkę ponarzekać.

Życzę sobie i Wam takiego jednego najważniejszego przyjaciela na zawsze i wielu innych, którzy pojawiają się we właściwym momencie! Oby trwali przy nas jak najdłużej, a my przy nich w dobrych i złych momentach!

PS: Przeglądam zdjęcia do wpisu i uświadomiłam sobie jak bardzo, bardzo tęsknie za chatą!! ale zdjęcie nie będzie z chaty jednak 😛 tylko takie sprzed 10 lat i z czasów kiedy chciało mi się organizować urodziny w knajpie heheh… Oglądam zdjęcia z pewnym zadziwieniem, kto tam wtedy był… ale zamieszczę te z tymi, którzy w moim życiu i w moich myślach dalej są obecni! 🙂

miejsca

Są takie dwie turystyczne piosenki, które bardzo lubię i nie kojarzą mi się one z górami jak większość. Jedna bardzo słusznie, bo opisuje wiosnę w krainie, która zawsze była w mojej głowie, ale jakoś trudno było mi się tam wybrać. Druga opisuje rzekę. Myślę, że nie konkretną, ale gdy ją słucham zawsze widzę Nidę, a właściwie jej meandrujący obraz na mapie (geograf zrozumie).

I jest – piękny wiosenny weekend, idealny, aby poleżeć na przełęczy 🙂 i w końcu skosić trawę. Trochę boję się, że chata zarosła wiosną. Jedynak w sobotę w mieście przytrzymał mnie wieczór panieński i ogromna przyjemność poprowadzenia warsztatów kosmetycznych! Każda kobieta przeżywa swój wieczór panieński raz (teoretycznie), a ja do chaty mogę jechać zawsze (teoretycznie).  Z idealnego na góry weekendu została niedziela. Już wyleczyliśmy się z wyjazdu na Kretówki na jeden dzień, więc trzeba było wymyślić coś innego… Kierunek południe jak zawsze wydał nam się atrakcyjny, ale nagle przeszedł obraz korków na zakopiance (tłumy wracające z krokusów), tabuny ludzi na szlakach… a ja teraz potrzebuje odetchnąć, odpocząć, poleżeć na kocu i mam taką ochotę posiedzieć nad rzeką. Północ i tam, gdzie nigdy nie byliśmy razem – Ponidzie i miłek wiosenny zamiast krokusa! Powinnam to hasło promować na FB, ale wtedy trzeba będzie załatwić ochronę dla miłków. Cudowne było to, że podczas naszej wycieczki spotkaliśmy jedynie dwóch rowerzystów. Pusto, pusto i mogliśmy nacieszyć się sobą. Czasem i tego potrzebujemy.

Miły kwiatek 🙂 wiosenny symbol Ponidzia… miły dla oka i serca – silnie działająca roślinna lecznicza między innymi na mięsień sercowy.

Wiślica

Wycieczkę rozpoczęliśmy bardzo niedzielnie – Mszą Św. i lodami… w Wiślicy. Jest to bardzo malutka miejscowość i budzi pewnie zdziwienie znajdująca się tam gotycka bazylika. Jednak gdy wczytacie się w historię Wiślicy, okazuje się że jest to bardzo stara i ważna miejscowość. Od 1 stycznia 2018 Wiślica ponownie jest pełnoprawnym miastem z prawami miejskimi i w ten sposób jest to najmniejsze miasto w Polsce (503 mieszkańców). Trzeba również wspomnieć, że w Wiślicy znajdziemy zabytki romańskie np. unikatowa płyta orantów z 1175 r. Natomiast dla łasuchów ważna będzie informacja, że na rynku można zjeść dobre, lokalne lody, które można tu już było próbować w 1956 r.

dzwonnica, bazylika kolegiacka Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Wiślicy, Dom Długosza

Chotel Czerwony

Następnie pojechaliśmy do Chotelu, ale nie takiego z 5 gwiazdkami i SPA, ale pod gołym niebem. Zwiedziliśmy mały, gotycki kościółek i oglądaliśmy „jaskółcze ogony” – wychodnie gipsową. Nie obyło się bez góry 🙂 – zdobyliśmy pobliski szczyt i zrobiliśmy sobie piknik pod „jaskółczymi ogonami”.

Odsłonięcie geologiczne – zdjęcie z serii „geograf zrozumie” 🙂 i z pozdrowieniami dla Anety!!!
MATKA GEOGRAF 😀 więc trzeba podotykać
Rezerwat przyrody Przęślin, dla Hanki po prostu góra, góra, góra 🙂
I taki widok mieliśmy…
Piknik pod „jaskółczymi ogonami” 😀

Nida

Po odpoczynku w Chotelu, czyli już o 14 godzinie zaczęliśmy właściwą trasę, której celem było objechanie części doliny Nidy.

Krajobrazy dla nas dziwne – mało lasów, same pola i nigdzie nie ma rzeki… Nida okazała się trudno dostępna. Na mapie zdecydowanie łatwiej ją zauważyć niż w terenie. Rzeka posiada liczne zakręty, starorzecza i jest obrośnięta szuwarami, wysokimi trawami. Więc moje marzenie o zanurzeniu nóg w jednej najcieplejszych rzek w Polsce okazało się niemal nie możliwe (nie tylko ze względu na słaby dostęp do wody, ale i Hankę, która na pewno zrobiłaby to samo). Latem Nida osiąga 27 st. C. Nida posiada rozległą terasę zalewową, na obszarze której nie wolno się budować. Jest to teren dość dziki jak na polskie warunki. W najwęższym miejscu koryto rzeki ma 6 m., a w najszerszym 79 m. Nie jest też głęboka – od 0,4 do 2,6 m.

Udało nam się znaleźć cudowne miejsce na kocykowanie nad samą rzeką. Gdzie jednak nie byliśmy sami – zamiast ludzi towarzyszyły nam żaby, bociany, zające i sarny. Trzeba będzie wrócić nad Nidę, ale ze starszymi dziećmi i na kajaki. Myślę, że Ponidzie oglądane z rzeki jest dużo ciekawsze, niż z okien samochodu.

Pałosze tym razem z rzeką w tle…
i Hanka z ciastkiem
Nida
Wiosna na Ponidziu
Udało się nawet sfotografować bociany

Na zakończenie

Na koniec wyprawy pojechaliśmy do Pińczowa, gdzie niestety zjedliśmy niedobrą pizze… i nie mieliśmy już sił na zwiedzanie. Zamiast zwiedzania zabraliśmy Hankę na plac zabaw nad samą rzeką w miejscowości Chroberz. Wycieczkę zakończyliśmy wrzucając kamienie do Nidy… i trochę płaczem, że trzeba już wracać.

Posiadając swoje miejsce w górach trudno jest wybrać się gdzie indziej. Może dobrze robią takie momenty w życiu, które trochę nas zmuszają, żeby zobaczyć coś innego. Czasem lepiej zamienić krokusa na miłka wiosennego.