miłość

Miałam milczeć… ale skoro kobiety zabierają głos to ja też opowiem Wam historię. Jest mi smutno. Chyba muszę Wam wyjaśnić dlaczego nie walczę. Zawsze chciałam być na pierwszej linii frontu.

Krótka historia jakich wiele.

Dwoje ludzi zakochuje się, biorą ślub. Pojawiają się dwie kreski. Może trochę z zaskoczenia, bo chcieli się jeszcze sobą nacieszyć. Tak już z tą miłością jest, że rodzi się z niej coś więcej, ktoś więcej…

Kolejna wizyta u lekarza i mamy wyrok. Wasze dziecko nigdy nie będzie chodzić, prawdopodobnie będzie upośledzone umysłowo, nigdy nie usłyszycie jego śmiechu i nie powie mamo, tato. Tego nie da się leczyć, trzeba się pozbyć. Będziecie tylko cierpieć i patrzeć na cierpienie Waszego dziecka.

Na szczęście to nigdy się nie wydarzyło. Nie było tej rozmowy. Wyrok zapadł po urodzeniu. Nikt nie dał rodzicom wyboru, bo ktoś nie dopatrzył się poważnej wady neurologicznej.

Dziś dziecko z tej historii jeździ na rowerze, śpiewa. Dziecko z tej historii to moja córka. Jej choroba nauczyła mnie bardzo wiele i sprawiła, że jestem lepszym człowiekiem. Umiem walczyć, jestem odważna, mocna i znam sens życia.

Zawsze myślałam, że kompromis aborcyjny jest dobry, bo nie wolno nikogo zmuszać, trzeba dać wybór. Dziś myślę o tych wszystkich nienarodzonych Hankach, bo ktoś się pomylił w diagnozie albo się nie pomylił, ale mózg może wiele.

… bo ktoś powiedział rodzicom, że są za słabi i sobie nie poradzą.

Kompromis aborcyjny jest tylko kompromisem. Ma wady. Może gdyby popracować nad lepsza pomocą dla rodziców dzieci chorych, dać im możliwość samorozwoju, pracy, stworzyć warunki i wtedy dać wybór, kobiety wybierałyby inaczej… A może gdyby stworzyć odpowiedni system można by go zaostrzyć, nie teraz… teraz to tylko przykrywka dla innych spraw i cel jest inny.

Zastanów się o co walczysz…

Patrzę na te gniewne kobiety, które tak smutno wyglądają… i sprawdzam o co walczą. Może mają rację. Trzeba protestować jeśli każe nam się rodzić martwe dziecko i traktuje jak inkubator… Czytam te straszne historie i oglądam zdjęcia zdeformowanych płodów. Mają rację. To jedna strona medalu, drugą opisałam Wam wyżej (można ją rozwiązać inaczej niż zakazem: lepsze i bezpłatne badania prenatalne, inna rozmowa z rodzicami itd…). Wchodzę na oficjalną stronę Strajku Kobiet i czytam postulaty. Nie napiszę wulgarnie. Czuję się kobietą i mam wybór i nie wypada mi brzydko mówić. One walczą o „dostęp do bezpiecznego przerywania ciąży”. Tam nie ma ani słowa o tym, żeby usuwać ciążę w jakimś wypadku…. One walczą o aborcję w każdym przypadku. Przecież zawsze mają wybór… seks jest wyborem każdej z nas (pomijam gwałty).

Jeśli miałabym stanąć po jakiejś skrajnej stronie w tej sprawie to jestem za życiem! Zawsze będę za życiem!

Mam prawo do wyrażania swojego zdania. Nie narzucam Wam mojego zdania, chciałam je tylko wyrazić. Z szacunkiem myślę o kobietach, które musiały wybrać. Modle się ze te kobiety, które dokonały aborcji i nigdy ich nie potępiałam. To jest historia każdej z nich i cierpienie każdej z nich. Nie znam ich życia i nie jestem na ich miejscu i nie wolno mi ich oceniać, a tym bardziej odbierać wyboru.

ludzie, miłość

Mamy z Tomkiem zupełnie zwykłe życie. Gdyby nas zaprosić na jakiś festiwal, prelekcję nasza opowieść byłby nudna. Jesteśmy nieskomplikowani i prości.

zwykłe życie

Po wielu rozmowach, godzinach spędzonych z różnymi ludźmi (często zdecydowanie ciekawszymi od nas) myślę, że dziś poszukuje się tej normalności i braku złożoności. Jednak niewielu wie, że tego szuka. Z każdej strony atakują nas, że zwykłe życie jest dla nudziarzy, szaraków…. Wmawiają nam, że tylko poznając dalekie zakątki świata będziemy mądrzejsi, bardziej tolerancyjni, otwarci i lepsi. Uprawiając nietypowe sporty będziemy ciekawsi. Musimy czytać książki o samorozwoju, oglądać mądre filmy i mieć nietypowe hobby. Niezwykła praca np. wymyślanie niesamowitych gier komputerowych, strategii jak sprzedać kolejny produkt da nam poczucie sensu i będziemy coś warci (chociażby tyle co nasza wypłata). Zarobione pieniądze pozwolą nam pokazać się. Wiem, co piszę. Zdarza mi się popaść w gorszy humor jak myślę, o tym, że „tylko” wychowuje dzieci i czasem jestem gospodynią w chacie w górach. Powinnam mieć ciekawsze życie, zarabiać pieniądze i mieć pracę, którą mogę się chwalić…. a może nie? Może kształtowanie młodego człowieka, bycie dobrą żoną i bycie dla ludzi ma większy sens.

niezwykłe życie

Mam kumpla z lat szkolnych, który ma niezwykłe życie. Jest podróżnikiem. Kiedyś bardzo się lubiliśmy. Dziś nie jestem w kręgu jego zainteresowań. Dziś myślę o nim ze smutkiem i gdzieś coś we mnie mówi, że nie żyje on swoim wymarzonym życiem.

Można znać ludzi z całego świata. Mieć znajomych w wielu krajach. Ciągle spotykać nowe osoby, ale tak naprawdę nie znać nikogo. Można zadzwonić do ludzi z Meksyku i mieć gdzie spać i z kim się bawić, ale tak naprawdę nie stworzyć głębszej relacji. Można wieczorem kłaść się do łóżka i płakać z samotności. Mimo tego, że zna się ludzi z każdej strefy czasowej.

Spotkanie z drugim człowiekiem to najwyższa wartość. Jednak może nie liczy się egzotyczność tego wydarzenia, ale jego jakość i głębia. Czasem rozmowa na tarasie w Pałószówce będzie ważniejsza niż spotkanie z tubylcem w Amazonii.

Można mieć wiele domów na każdym kontynencie, ale być bezdomnym.

Można żyć wymarzonym życiem, o którym pisze się książki, opowiada na prelekcjach, tworzy się filmy, ale być nieszczęśliwym. Bo wciąż wmawiają nam, że zwykle życie jest do bani i nie wypada nam być szczęśliwym nudziarzem z jedną żoną i jednym domem, do którego się wraca. Wciąż uciekamy przez rutyną dnia codziennego (to też jest wyzwanie) i szukamy wrażeń. W tym samym czasie nasze szczęście leży gdzieś pod wycieraczką w małym miasteczku w Polsce.

zwykłe życie jest wystarczające

Okazuje się, że zwykłe życie wystarczy, aby być spełnionym i szczęśliwy. Moim marzeniem jest, że kiedyś w mojej chacie będę mogła wciągać nosem zapach świeżej pościeli, gdy będę Wam ścielić łóżko. Chce gotować, haftować, malować, uprawiać warzywa, doić kozę, dzielić się zwykłością swojego dnia z innymi i po prostu żyć.

Czuję też, że mam to co jest w życiu najważniejsze: miłość małżeńską, rodzinną i miłość do świata, ludzi. Każdy mądry Wam powie, że w naszych podróżach: tych stacjonarnych – życiowych i dalekich (egzotycznych wyprawach) najważniejszy jest człowiek. Nie trzeba prowadzić niezwykłego życia, aby poznać sens naszego pobytu na Ziemi.

miszmasz

Pisałam Wam kiedyś o osiąganiu rzeczy niemożliwych. Jedną z nich było schudnięcie. Uznałam, że ostatnim etapem mojego rocznego pracowania nad utratą wagi (czeka mnie jeszcze praca nad sylwetką, więc to nie koniec) będzie post Dąbrowskiej. Jest to jedna z tych spraw, o których czytałam, myślałam, ale nigdy nie miałam odwagi zacząć. W podjęciu decyzji pomogła mi fantastyczna osoba – Gosia, która jest dietetykiem z zamiłowania i sama doświadczyła właściwości leczniczych odpowiedniego żywienia (można się z Gosią umówić na konsultacje). Pierwszy raz w chacie Gosia odwiedziła nas w czerwcu i od tego czasu uzależniliśmy się od najpyszniejszego śniadania – jaglanki (tego na poście brakuje mi najbardziej) i jemy zdecydowanie więcej warzyw i orzechów. Dziękujemy! Pierwsza wizyta Gosi nie tylko zmieniła nasz jadłospis, ale ubogaciła naszą rodzinę o cudowną przyjaźń.

Po co się odchudzać, gdy dziś wszyscy nam mówią, że mamy siebie akceptować właściwie bez krytycznie.

Zawsze dobrze czułam się we własnym ciele. Nie miałam kompleksów. Jestem też zdania, że nie ma znaczenie ile ważysz, ale jakim jesteś człowiekiem. Życie jest za krótkie, żeby się martwić dodatkowymi kilogramami. Jest tyle ważniejszych spraw np. zdrowie. Właśnie w zdrowym ciele zdrowy duch. Teraz gdy ważę 20 kg mniej niż rok temu, czuje się zdecydowanie zdrowsza i zdecydowanie bardziej kobieca. Jestem też silniejsza psychicznie. Czuje się wolna, bo nie muszę już zjeść czekolady. Odchudzenie to doskonała praca nad sobą.

To jest najlepsze podejście do odchudzania. Nie chodzi o utratę wagi, bo jestem brzydka i „nikt mnie nie kocha”. Jestem piękna i kochana i chce być zdrowsza fizycznie i psychicznie. Jestem wolna i silna i mogę zapanować nad apetytem. Chce się rozwijać i mogę podjąć się tej pracy nad własnym charakterem. Gdy podejdziemy do tego pozytywnie to będzie łatwiej. Odchudzanie zaczyna się w głowie.

Post Dąbrowskiej

To cześć mojej pracy nad sobą. Zawsze, gdy czytałam o tym poście, myślałam to nie dla mnie i nie dam rady. To mnie zdemotywowało. Ja nie dam rady? Schudłam już 15 kg, więc na pewno sobie poradzę.

Jest jeszcze jeden powód. Każdy kto się odchudzał to wie, że najłatwiejsze są pierwsze 2 kg. Analogicznie najtrudniejsze są 2 ostatnie kilogramy. Czułam, że jak chce dobić do 20 kg mniej muszę podjąć radykalne kroki. Udało się i jest 5 kg mniej. Niektórzy mają bardziej spektakularne efekty, ale ja jestem na końcu swojego odchudzania, gdzie każdy kg jest coraz trudniejszy do zrzucenia.

Próbowałam różnych diet i ta jest dla mnie najlepsza (chociaż to nie dieta odchudzająca, ale post leczniczy). Nie lubię trzymać się określonego jadłospisu. Na poście Dąbrowskiej jesz ile chcesz i co chcesz z grupy dozwolonych produktów: warzywa (bez ziemniaków, batatów, strączków), jabłka, cytryny, grejpfruty (+ niektóre źródła podają, że jagody w małych ilościach). Można te produkty piec, gotować, wyciskać soki, jeść na surowo. Można używać przypraw. To daje nam wiele możliwości i uczy kreatywności w kuchni. Na Internecie jest mnóstwo przepisów. U mnie hitem jest spaghetti z cukinii i marchewki z sosem z kalafiora i przecieru pomidorowego, krem z ogórka kiszonego i krem z buraków. Ratuje mnie też gotowane leczo – dziś zjadłam ze świeżym ogórkiem i pietruszką. To bardzo kolorowa dieta i smaczna.

Okazało się, że najbardziej brakuje mi jaglanki na śniadanie i, że kalafior jest dobry. Tęsknie trochę za olejami w sałatce, kawą, orzechami, serami i jajkiem. Nie brakuje mi mięsa, chleba i słodyczy.

Uwaga! Pierwsze 2 dni są najgorsze. Organizm oczyszcza się z toksyn i człowiek czuje się jak na kacu – senny i z bólem głowy. Warto przejść te pierwsze dni, bo potem jest już dobrze, a nawet podobno bardzo dobrze. Ja czuje się normalnie. Mam dużo energii, jeżdżę na rowerze, spotykam się ze znajomymi. Myślę, że to dlatego, że ogólnie jestem zdrowa i post nie miał mnie z czego leczyć. Chodziło bardziej o pracę nad sobą, schudnięcie i profilaktykę. Myślę, że 14 dni wystarczy. W poniedziałek jem na śniadanie jaglankę. Hura! Teraz wiem, że post Dąbrowskiej jest dla mnie i może będę go powtarzać.

Zauważyłam też jeszcze jeden objaw: zaczęłam zapamiętywać sny i pominę fakt, że w pierwsze dni śniło mi się jedzenie 😉 …

i trochę kolorów na koniec