Bez kategorii

Długo myślałam nad wpisem, który opisze ten rok i przy okazji dziwnej dyskusji o rodzinie, która miała miejsce na FB pod ostatnim wpisem, pojawiła się wena, przemyślenia. Wymiana opinii mnie zadziwiła, bo wpis nie miał tego na celu i nie był według mnie w żaden sposób kontrowersyjny. Za to ten będzie! Niektórym radzę nawet nie czytać… Tematem będą pomylone definicje, a może to też złe słowa. Będzie o nowych, innych definicjach. Ostatnie rozmowy i ostatni rok pokazał mi, że możemy patrzeć na ten sam świat, a widzieć go zupełnie inaczej. Nawet nie po prostu w odmienny sposób, ale patrzeć na świat z dwóch krańców skali. Może to dlatego, że nie zgadzamy się w podstawowych definicjach. Okazuje się, że ludzie różnie rozumieją fundamentalne rzeczy np. wolność, rodzina, dbanie o drugiego człowieka, itd… Na szczęście przy tym wszystkim potrafimy okazać sobie szacunek i sympatię. Ja mam wielu przyjaciół, którzy widzą świat dla mnie na opak i wcale nie będę ich przekonywać do mojej wizji. Pomyślałam, że skoro oni mają prawo wypowiadać się, to czemu ja nie mam tej odwagi. Dziś będę dzielna i gotowa na gorzkie słowa. Swojej wizji świata też chwilowo nie zmienię, więc nie próbujcie… To może ulec przemianie, ale na skutek ważnych wydarzeń w życiu, a nie komentarza na FB.

Globalna pandemia – definicje

Pandemia COVID-19 to obecnie numer jeden w dyskusjach, podsumowaniach roku… jesteśmy już tym zmęczeni, ale ja też coś napiszę. Nie będę wdawać się w szczegóły, bo byłby to bardzo długi wpis. Wszystkie niezgody powstałe wokół korony to problem podstawowych definicji. Czym jest pandemia? Czy obecnie żyjemy w jej stanie? W mojej definicji dziś nie ma pandemii jakiejś groźnej choroby. Nie neguję choroby, ale neguję światową epidemię. Jeśli tego nie widzę to okazuje się, że dla mnie obostrzenia są zbędne, a wręcz bardzo szkodliwe.

Czy dbanie o starsze osoby to pozwalanie na życie i umieranie w samotności? Czy dbanie o własne zdrowie to siedzenie w domu i obawa przed wirusami i bakteriami? Co oznacza dbać o innych i siebie? Definicje są niejednoznaczne, bardzo różne.

Mogłabym mnożyć te przykłady, ale temat covida już mnie bardzo męczy. Dlatego na tym skończę i przejdę dalej do wolności, którą niektórzy tak chętnie dają sobie odbierać w imię strachu. Jednak w pewnych sytuacjach wychodzą na ulicę i o coś walczą.

Wolność

Wolność to bardzo trudny temat, już kiedyś o nim pisałam. Przez niektórych zostałam mocno skrytykowana za ten wpis, ale wciąż nic się nie zmieniło (odsyłam do wpisu, nie będę się powtarzać). W tym roku ludzie dali sobie odebrać wolność, pozwolili zamknąć się w domach i zniszczyć swoje firmy. To mnie przeraża. A z drugiej strony ostatnio na ulicach było pełno kobiet, które walczyły o swoją wolność, czyli o możliwość zabicia swojego dziecka. Mamy problem z podstawową definicją słowa aborcja. Nie zgadzamy się w kwestii znaczenia wolności i mamy inne pojęcie o tym, kiedy zaczyna się ludzkie życie. Wszystko zależy jak nazwiesz dane zjawisko. Dla jednych aborcja to wolność wyboru, swoboda ciała, a dla innych to morderstwo. Łatwo manipulować tym tematem, bo jest bardzo trudny do zdefiniowania.

Rodzina

Tu wyjdzie moje kłamstwo, a może wcześniejszy brak odwagi, żeby napisać co naprawdę myślę. Zgadzam się z definicją słownikową słowa rodzina. Jest ona bardzo rozbudowana, więc nie będę jej tu przytaczać (odsyłam do definicji). Z takim tradycyjnym pojęciem tego słowa wiele osób się nie zgadza. Nawet walczą z tą definicją pokazując nam, że są inne rodziny. Są inne sposoby życia, ale one już dla mnie nie są rodziną. Dwóch panów nie jest dla mnie rodziną, ale mogą być kochającą się i dobrą parą. Przyznam się też, że kłóci się w mojej moralności, gdy dwóch panów wychowuje dziecko. Tak samo jak nie mogę się zgodzić, aby powiedzieć, że początek tego rodzicielstwa jest dobry. Jeśli dowiaduję się, że w Berlinie można sobie kupić dziecko czy wynająć surogatkę, to dla mnie jest to po prostu handel ludźmi. Możecie mnie wyprowadzić z błędu, bo mam nadzieję, że jest to fake news. Wiem, wiem, że można dziecko adoptować. Znam te wszystkie argumenty i nie musicie mi ich pisać. Na pewno lepsze od sierocińca jest wychowywanie w domu z dwojgiem kochających ojców, czy mam. Na pewno lepsza będzie para homoseksualna bez przemocy od pary heteroseksualnej z przemocą. Wiem, wiem… ale to nie jest dla mnie rodzina i raczej nigdy nie będzie normą.

Wiedza

Ten rok był również negacją tego co wiem. Okazuje się, że można mieć nieograniczony dostęp do wiedzy, a nie wiedzieć prawie nic. Definicje okazały się mieć różne znaczenia i nie być oczywiste. Tego nauczył mnie 2020 rok.

Na koniec tego trudnego wpisu dam Wam coś na uspokojenie i życzę Wam spokojnego 2021 roku! Obyśmy się dalej szanowali i lubili mimo odmiennych definicji.

PRZYRODA NA USPOKOJENIE 😉 – mi to zawsze pomaga

Bez kategorii

Za oknem nie widać dziś wiosny, ale wiem, że zaraz przyjdzie… Tak samo jak wierzę w to, że niedługo się zobaczymy. W obliczu tego co dziś dzieje się na świecie normalne sprawy okazują się niezwykłe. Może to pozwoli nam po powrocie do normalności bardziej doceniać codzienność, możliwość rozmowy z drugim człowiekiem, spacery w dużej grupie bliskich nam osób i siedzenie w klasie na lekcji. Tylko nie wiem czy do stanu z przed pandemii wrócimy. Boje się konsekwencji izolacji, strachu, kryzysu gospodarczego…

Już dziś widzę jak podejrzliwie patrzą na siebie ludzie i jak bardzo nas to podzieliło. Są też piękne postawy – pomaganie starszym, czy przygotowywanie posiłków dla lekarzy, szycie maseczek itd.. W sumie zwykle się skupiam na tym co dobre, a dziś jestem pełna obawy. Bardziej widzę wzajemne obwianie się, zalecane stronienie od ludzi i nikt się nie uśmiecha, jakby to też przeniosło korona wirusa. Społeczeństwo podzieliło się na spacerujących i siedzących w domu… i nawzajem obrzuca się błotem. Jest jeszcze jeden smutny aspekt – donoszenie na siebie, na fb pełno komentarzy o tym, że starsi ludzie wychodzą, że dzieci są na podwórku i nawoływanie do tego, że trzeba ich siłą pozamykać w betonowych klatach zwanych mieszkaniami. Przecież każdy ma swój rozum.

Słyszę też w radiu o przypadkach okłamywania lekarzy, sanepidu, służb i wydaje mi się to karygodne i złe… a potem myślę o kwarantannie, o policji, która może wejść do domu w każdym momencie bez powodu i karze 30 tys. zł i zaczynam trochę rozumieć. Zastanawiam się nad tym, co bym zrobiła jakbym bez podstawianie (zapewne w moim mniemaniu) została zamknięta w domu i straszona karą. Co musi się stać, aby system postawił przede mną podejrzenia? A może ten post wystarczy i korona wirus rzucił mi się na mózg? Pewnie za kilka dni i tak nas wszystkich zamkną w domu i będę musiała codziennie chodzić do sklepu albo wypożyczyć psa od sąsiadki, aby nie zwariować. Zabawne ostatnio ktoś zauważył, że potrzeby psa są respektowane, a człowieka, który do normalnego funkcjonowania też potrzebuje spaceru, już nie…

Myślę o tych wszystkich ludziach, którzy z dnia na dzień stracili pracę i czasem jedyne źródło utrzymania… i zastanawiam się nad tym czy słusznie. Ja jestem w komfortowej sytuacji i być może nie powinnam się wypowiadać.

Nie wiem co o tym myśleć. Czuje się jak człowiek średniowieczny, bo niby media na bieżąco mnie informują, ale ja nie wiem co jest prawdą i gdzie jej szukać… Życzę sobie i Wam, abym moje obawy były bezsensowne… i że wszystko co się dzieje ma na celu nas chronić, a to ja jestem dziś niemądra.

PS: Chciałam Wam napisać o moich planach na czas, gdy wyjdzie słońce… ale inne słowa same wyszły spod klawiatury, a nie to miałam na celu. Chyba jednak to tu zostawię, a to co miałam dziś opowiedzieć napiszę jutro (albo w najbliższym czasie)! Będzie już pozytywnie.

Bez kategorii

Marzę o śmierci, która nie zrobi na nikim wrażenia… nie rozpęta się burza na FB i nikt o tej śmieci nie usłyszy. Marzę o śmierci, która będzie świętem mojego życia. Marzę o tym, że umrę w łóżku wśród najbliższych, a może trzymając za rękę Tomka będę się uśmiechać. Myślę, że nikt wtedy nie zapłacze nad starą babą, która już zrobiła na Ziemi wszystko co było do zrobienia. To będzie już czas na mnie, mój czas umierania…

Chyba nie każdy marzy o takiej śmierci. Są ludzie, którzy chcą umrzeć z pompą i z wiadomościami w TV, żeby cały świat wiedział. Są ludzie głośni i znani, których wszystkie wydarzenia są komentowana w mediach i takiej śmierci oczekują – śmierci kontrowersyjnej z tematem do dyskusji.  A może wcale o śmierci nie myślą, ale tak umierają i zapisują się w historii. I nawet ja, która nie znam tych ludzi, przeżywam tą śmierć i jakoś mi na sercu ciężej. I tak dziś myślę o Tomku Mackiewiczu, o Adamie Kieresie, o Wandzie Rutkiewicz i o tych, którzy dziś są punktami orientacyjnymi w Himalajach (ale dziś o nich nie napiszę, tylko o sobie).

Śmierć powinna być taka jak życie…

A ja marzę o tak bardzo krytykowanym „świętym spokoju”… Nie chce wchodzić na himalajskie szczyty i szczyty kariery. Chciałabym mieć swoją chatkę w górach i żyć tam otoczona dobrymi ludźmi i prostymi obowiązkami. Chce zbierać zioła, gotować dla gości, ścielić łóżka i wdychać świeżość pościeli, budzić się rano i pić kawę z widokiem na las i muzyką ptaków, chce obserwować zwierzęta i mieć poczucie „świętego spokoju”. Dla mnie to słowo oznacza, że jestem tam gdzie powinnam być i robię w życiu to do czego powołał mnie Bóg. Nie mówię o życiu na kanapie przed telewizorem. Gdzie po 8 godzinach pracy w korpo człowiek marzy o tym, żeby wszyscy dali mu spokój i ze skwaszoną miną sięga do lodówki po piwo. W zamian za to stać go na wakacje na wyspach Kanaryjskich, które i tak nie wypełniają jego pustki… To jakie masz życie  zależy od Ciebie. Przecież możesz zmienić pracę albo cieszyć się etatem w korpo. Lubię prostych ludzi, którzy potrafią żyć na dole i w każdym dniu widzą wartość samą w sobie….

Nie boję się, że w moim życiu nic się nie wydarzy. Codziennie się dzieje… tylko nikt nie pisze o tym w gazetach.

Byliśmy w weekend w chacie z Tomkiem – sami :)… i cieszyliśmy się sobą. Miałam w sobotę rano chwilę wielkiego, wzruszającego szczęścia i piękna. Poczułam się jakbym stała na szczycie swojego Everestu. Opiszę Wam ten moment. Dokładałam do piece drewna i przygotowuję jeszcze śpiącemu mężowi proste śniadanie. Przez drzwi i małe okienko wpadają promienie zimowego słońca, a z radia lecą stare kawałki, a ja uświadamiam sobie, że całe życie o tym właśnie marzyłam: żyję z człowiekiem, którego kocham, mam domek w górach i mogę wstać wcześniej z łóżka i zrobić śniadanie. Jak często człowiek wchodzi na swój szczyt i tego nie zauważa. Dlatego niektórzy ludzie muszą wspinać się na 8-tysięcznik, tego nie da się przeoczyć…

Czekam na słońce…

Chwila później… pierwsze promienie

Bez kategorii

Z każdej góry trzeba zejść, nie lubię tego schodzenia… wolę wchodzić, mieć cel przed sobą. Lubię męczyć się wchodząc pod górę, ale dziś będzie o schodzeniu, o powrotach. Schodzenie to dla mnie ta mniej ulubiona część chodzenia po górach i w życiu podobnie. Jest to jednak obowiązkowy element wędrowania.

Wróciliśmy z chaty, już w sobotę i to chorzy. Dopiero dziś zebrałam się do napisania wpisu. Powrót do Krakowa po kilku tygodniach w lesie, w górach zawsze mnie „rozwala”, nie mogę się za nic zabrać i się odnaleźć w „nowej/starej” rzeczywistości. Tym bardziej teraz, bo oprócz zejścia z Pałoszówki na dół, jestem w trakcie mozolnego i bardzo trudnego dla mnie schodzenia z innego szczytu. Jest to mała góra i mój mały sukces, osiągnięty cel, który trzeba zostawić za sobą… Zamykamy firmę, która przez 5 lat organizowała wycieczki, dawała mi wytchnienie, gdy było mi ciężko i była moją osobistą odskocznią od codzienności. Lackowa przetrwała ze mną moje najpiękniejsze chwile – pierwsze randki, wyjazd, wakacje z Tomkiem, ślub i najtrudniejsze momenty mojego dotychczasowego życia – szpital, nieprzespane noce, zmęczenie. Lackowa przetrwała te 5 lat dzięki Kasi, której za to bardzo dziękuję! Teraz nadszedł czas zejścia do doliny Bielicznej i zatrzymania się w cieniu cerkwi. Trzeba otworzyć mapę i poszukać innego szczytu… może tym razem w Beskidzie Sądeckim.

SCHODZENIE Z LACKOWEJ

Zdecydowanie schodzę zachodnią ścianą Lackowej. Jest to dla mnie ciężki zejście, bo Lackowa ma się dobrze i była to cudowna przygoda, pełna wspaniałych spotkań, ludzi i wyzwań.

Dlaczego schodzę? Cały czas to pytanie mam w sercu, odpowiedz jest w głowie… (i tam ją zachowam)

Schodząc zależy mi na tym, aby Ci którzy mi towarzyszyli przez te 5 lat nie odczuli mojej nie obecności na Lackowej. Organizację wycieczek oddajemy w ręce Ani i Piotrka z Via Cracovia. Warsztaty dla szkół i kobiece spotkania zostają u nas, bo jak mówiłam szukam już innej góry :)…

Jestem pełna nadziei, że koniec to początek czegoś nowego! 🙂

POWRÓT Z CHATY

Koniec letniego pobytu w chacie to również początek czegoś nowego – Hanka zostaje przedszkolakiem. Oznacza to, że mama zyska dla siebie kilka godzin dziennie i będzie mogła… każda mama myśli o tym ile zrobi, a potem życie to weryfikuje. Pochwale się tymi wolnymi godzinami jak rzeczywiście uda mi się coś osiągnąć:). Tata też  zaczyna coś nowego.

Życzymy Wam, aby koniec wakacji był dobrym początkiem… A sobie, aby zejście z Lackowej, było możliwością wejścia na nową górę (może tym razem wyższą)!

Hania przedszkolak – wie, które grzyby są jadalne, kto daje mleko (baaa widziała) i gdzie mieszkają jaszczurki