dziecko w chacie, miejsca

Nie mamy zbyt dużego doświadczenia w zabieraniu dzieci zimą w góry. Dla nas ten chłodny i śnieżny czas to raczej okazja do poznawania miasta. Kiedy jak nie teraz iść nad Wisłę pokarmić łabędzie czy na Wawel, pochodzić Kanoniczą, pozwiedzać rynek. Turystów mniej niż latem (ale i tak dużo!!!), a w okresie świątecznym Kraków jest tak pięknie przystrojony. Wiosną, latem i jesienią jakoś nam szkoda czasu na miasto i wolimy siedzieć w przyrodzie. Ale zdarza się taki czas, że już nie możemy wytrzymać i chcemy zobaczyć tą najpiękniejszą, górską zimę. Nasze zimowe wyjścia w góry są niezbędne, aby normalnie funkcjonować.

zimowe wyjścia w góry- rodzina 1

Kiedyś Hani nie mogliśmy zabierać w góry zimą, a teraz ona nie bardzo chce z nami chodzić. Przy niskich temperaturach nie da się stać długo w jednym miejscu, trzeba pokonywać odległości trochę żwawiej niż małe, haniowe nóżki. Rozwiązaniem są sanki, ale i one nie wszędzie wjadą. Człowiek się namęczy, a i Hanka długo w nich nie wytrzyma. Dlatego pierwszą rzeczą, którą Wam tu napisze na temat zimowych wypraw z dzieckiem to fakt, że nie jest to dobre dla każdego małego człowieka. Hania jest teraz w takim wieku, że lepiej zostawić ją u dziadków, niż brać na siłę. Szczególnie, że nie chcemy jej zniechęcić. W ten sposób wszyscy są zadowoleni: Hania, my, dziadkowie.

zimowe wyjścia w góry - rodzina

Ignaś jest teraz w cudownym wieku na chodzenie z nami po górach – nie grymasi, nie narzeka. Jest najmniejszy w naszej rodzinie i wydawałoby się, że nie ma żadnego zdania i głosu przy wyborze trasy. A jednak jego osoba w znaczący sposób wpływa na nasze zimowe wyjścia w góry. Wszystko jest pod niego.

zimowe przytulanie

Wybór trasy

Zimą szczególnie ważny jest wybór trasy, bo nie zatrzymasz się na dłużej, nie zmienisz dziecku pieluszki na powietrzu, nie nakarmisz na mrozie. Dlatego celem wyprawy musi być schronisko lub inne miejsce, gdzie można się spokojnie ogrzać. Musi to być też schronisko, do którego łatwo dotrzeć. Aby dziecku było komfortowo to myślę, że może być w chuście/nosidle tak do dwóch godzin. Warto, aby po tym czasie mogło swobodnie się poruszać, rozprostować nogi.

Odpoczynek w Kolibie

Warto sobie dokładnie sprawdzić szlak. Teraz wiemy już to z doświadczenia. W sobotę byliśmy w Kolibie na Łapsowej Polanie. Sprawdziliśmy szlak niebieski z Noweg Targu na naszej mapie (2012 r.) i pojechaliśmy. Okazało się, że szlak był, ale już jest poprowadzony inaczej (aktualna mapa tu). W lecie to żaden problem dla nas. Dobrze orientujemy się w terenie i na mapie. Nie potrzebujemy szlaku, aby gdzieś trafić. Jednak zimą tylko oznakowane szlaki są przetarte i robi się problem. Brnęliśmy w śniegu zamiast 30 minut to 1,5 godziny. Oczywiście nie mieliśmy ani stuptutów, bo gdzieś się zawieruszyły, ani dobrych zimowych spodni (rakiet śnieżnych też nie!! – już widzę te nagłówki w Internecie: wybrali się zimą z niemowlakiem w góry bez przygotowania, GOPR znalazł ich poza szlakiem). Za to mieliśmy przygodę i bardzo mokre spodnie i buty. Ignaś był zabezpieczony, wiec nawet nie zauważył, że coś jest nie tak… a może jednak, bo mama ciągle zapadała się w śnieg i trzęsło bardziej niż zwykle.

Momentami śniegu było po uda

Nasze wybrane propozycję na zimowe wyjścia w góry (z małym dzieckiem, z Krakowa*):

  • Koliba na Łapsowej Polanie – niebieskim szlakiem z Mafianej Góry, gospodarz Koliby – Przemek dba, aby trasa była przygotowana i odśnieżona. Następnym razem jedziemy z Hanką i sankami.

Tu jeszcze dwa zadania o tym miejscu. Obecnie jest to schronisko, które znajduje się na mojej liście „najlepsze schroniska w górach”. Powodów jest kilka: smaczna, ciekawa kuchnia (to był właśnie nasz argument w sobotę, aby tam dojść i jechać 2 godziny zakopianką), piękny widok na Tatry, bardzo klimatyczna jadalnia (zimą zawsze pali się tu w kominku) i najważniejsze: gospodarze. Mam jeszcze swój osobisty powód – to przy tej chacie mamy pierwsze zdjęcie, na którym jesteśmy razem (jeszcze wtedy nic o sobie nie wiedzieliśmy).

z widokiem na Tatry
Uwielbiamy to miejsce
  • Schronisko PTTK na Kudłaczach. Ogromnym plusem tej wycieczki jest nieduża odległość od Krakowa – szybki dojazd. Mamy też swoją ulubioną trasę. Z Poręby idziemy na Suchą Polanę (nie szlakiem, znowu! – dlatego w przypadku dużej ilości śniegu nie polecamy), potem zielonym do schroniska, czerwonym pod Działek i zielonym schodzimy do Poręby. Kuchnia w schronisku znacznie się poprawiła.
  • Schronisko PTTK Luboń Wielki. Zimą nie polecamy żółtego szlaku z Rabki Zaryte. Najlepiej dowiedzieć się w schronisku (można wcześniej zadzwonić), który szlak jest przetarty.
  • Schronisko PTTK Leskowiec. Nie szczególnie lubię to schronisko, ale trasa z miejscowości Rzyki jest prosta i krótka, a widoki z Leskowca przyjemne dla oka.
  • Schronisko PTTK Maciejowa z Rabki czerwonym szlakiem. W Rabce mamy swoją ulubioną knajpę z tanim i dobrym jedzeniem (danie dnia w cenie 15 zł) – Hulaj Dusza.
  • Schronisko PTTK Stare Wierchy z Obidowej (niebieski szlak) – powiem, szczerzę, że jak już mam tak daleko jechać zakopianką to wolę dojechać do Nowego Targu i iść do Koliby na Łapsowej Polanie (ehh przez to ich dobre jedzenie).

*dlatego znajdziecie tu propozycję w miarę blisko Krakowa… długa jazda autem szczególnie zimą dla małego dziecka może być męcząca.

Po co nam zimowe wyjścia w góry?

Zastanawiasz się po co brać niemowlę w góry i to zimą. Odpowiedź jest prosta, bo tak… 😛 Zimowe wyjścia w góry są dobre dla zdrowia psychicznego rodziców (Ignaś jest na razie nierozerwalny z mamą, więc nie da się go na dłużej zostawić), dla zdrowia dziecka – zima w górach hartuje go, aby odpocząć od smogu i pooddychać czystym powietrzem. O inny powodach pisałam tu.

Tak śpi się najlepiej
zimowe wyjścia w góry i uśmiech
Ten uśmiech mówi wszystko
zimowe wyjścia w góry - balony na tle Tatr
A dla tych co doszli do końca postu – balony na tle Tatr
miłość

Nasza historia jest dość zwyczajna. Postanowiłam Wam ją opowiedzieć z okazji Walentynek, bo jest romantyczna. Jak pewnie każda miłosna historia. W naszej niezwykły jest czas, a właściwie jego brak. Większość opowieści małżonków wlecze się latami, a nasza jedynie miesiącami.

Zacznijmy jednak od początku.

Spotkaliśmy się z Tomkiem w październiku 2012 na kursie przewodników beskidzkich organizowanym przez SKPG Kraków. Moje pierwsze wspomnienia związane z Tomkiem pochodzą z pierwszego wyjazdu kursowego w Gorce (24-25.11.2012) i nie są jakieś specjalne – Tomek przejął po mnie grupę (tak, każdy kursant prowadzi grupę przez krótki czas), siedział koło mnie w pociągu i tyle. Nie byliśmy sobą zainteresowani w żaden sposób. Ani mi, ani Tomkowi nie przyszłoby do głowy, że za niecały rok zostaniemy małżeństwem.

Stan ten trwał do 3 kwietnia 2013 roku, kiedy Tomek postanowił skorzystać z facebookowego zaproszenie ode mnie i przyjść na slajdowisko. Po którym poszedł z nami na piwo i tańce, które zmieniły jego życie (wtedy jeszcze tego nie widział i ja też nie!!!).  Troszkę wypiliśmy, potańczyliśmy i wylądowaliśmy w Świętej Krowie na Floriańskiej na rozmowie. Otworzyliśmy się i coś zaiskrzyło. Potem były smsy i kolejne slajdowisko 9 kwietnia, tym razem o Ameryce Południowej. Prowadziło je cudowne małżeństwo, które bardzo szybko zdecydowało się na wspólne życie – Magda i Marcin Musiałowie. Oni nas trochę zainspirowali.

Zakochanie – nasza historia miłości

Właściwie to jest moja historia zakochania. O to kiedy i jak Tomek zakochał się we mnie trzeba go zapytać. Ja pokochałam Tomka zaraz przed spotkaniem o Ameryce Południowej. Po cudownie spędzonych chwilach i czułych wiadomościach nie widziałam jak się zachować, ale Tomek był już zdecydowany. Szłam z dziewczynami i zastanawiałam się co zrobię jak go zobaczę – podam rękę, pocałuję, przytulę?? Nie potrzebnie myślałam. Tomek przyszedł pocałował i wziął mnie na całe życie. Podjął decyzję, a ja się zakochałam. Myślę, że już wtedy widziałam, że chce z nim spędzić resztę moich dni.

Spotykałam wielu chłopców i większość z nich nie umiało tego zrobić, bało się decydować… Byli nijacy i życiowe wybory ich przerastały. Tomek umie podejmować decyzje – szybkie, ale przemyślane. To bardzo przydatna cecha w życiu. W ten sposób na kupno chaty zdecydowaliśmy się w dwa dni, a może od razu jak ją zobaczyliśmy. Nasze autko, które wjedzie na przełęcz, Tomek kupił w godzinę… Ja pojechałam na imprezę mikołajową i wracam, a tu nowy samochód. To wszystko oczywiście jest poprzedzone doświadczeniem i badaniem różnych opcji.

Od 9 kwietnia właściwie widywaliśmy się już codziennie. To był piękny czas długich spacerów, niekończących się rozmów, wspólnych wędrówek… i tak po 5 miesiącach 7 września 2013 stanęliśmy przed ołtarzem, aby przyrzec sobie miłość do końca życia. Nie znaliśmy się nawet roku, nie byliśmy parą przez pół roku. Ślub i wesele zorganizowaliśmy w dwa miesiące. O tym jak tego dokonaliśmy pisałam tutaj. Tak szybka decyzja o małżeństwie była poprzedzona doświadczeniem i wynikała z dojrzałości i wiedzy o samym sobie. Każde z nas wiedziało już czego chce w życiu. Było nam też dużo łatwiej, bo mamy takie same wartości, poglądy i otrzymaliśmy podobne wychowanie. Przez te 5 miesięcy bardzo dużo rozmawialiśmy i tak nam zostało. Komunikacja jest bardzo ważna. My przed ślubem mieliśmy wiele ważnych spraw przegadanych – ile chcemy dzieci, kto będzie sprzątał, jak będą wyglądały nasze finanse, w jaki sposób będziemy spędzać czas wolny i gdzie ma być nasza chata.

W nasze szóste wspólne Walentynki życzę Wam dużo czasu i chęci na wspólne rozmowy.

To przy Łapsowej Kolibie (wtedy było ta zamknięta chata) mamy pierwsze wspólne zdjęcia… a to trochę ponad 4 lata od tamtego zdjęcia

Tomek Justyna
i jeszcze raz my

ludzie, miłość

Podobno, gdy młodzi decydują się na małżeństwo to on  myśli, że ona się nie zmieni, a ona się zmienia.  Żona chce go zmieniać, a on się nie zmienia. W moim najbliższym otoczeniu jest sporo mądrych kobiet, które ciągle wierzą w mit zmieniania się mężczyzny po ślubie. Zbliżają się Walentynki i będzie mnóstwo wpisów o miłości. Ja napiszę o tym, że ludzie się nie zmieniają.

Według mnie ludzie się nie zmieniają.

Odważne stwierdzenie i chyba nie zbyt słuszne, bo wtedy nie ma potrzeby pracy nad sobą, samorozwoju itd. Ostatnio w czasie naszych  łóżkowych, wieczornych rozmów zastanawialiśmy się nad tym. Bez namysłu stwierdziłam, że ja w sumie już nad sobą nie pracuję. Robiłam to wiele lat wcześniej zdobywając stopnie harcerskie, sprawności, męcząc się na obozach, wędrując z wielkim plecakiem po górach. Rzeczywiście z targanej emocjami, czasem wybuchającej, kłócącej się osoby stałam się dojrzała, spokojna, ale wciąż spontaniczna. Zdarza mi się wybuchać emocjami, ale bardzo rzadko. Swoją pracę już wykonałam… chwila coś jest nie tak.

PRACA NAD SOBĄ

Potem pomyślałam, popatrzyłam głębiej i odkryłam, że każdego dnia pracuję nad sobą. Wstaję z łóżka za wcześnie niż bym chciała, patrzę za okno – szaro, sprawdzam apkę – stan powietrza bardzo zły, słucham radia – biometr niekorzystny i uśmiecham się, bo trzeba się dobrze nastawić do tego kolejnego dnia pełnego rutyny. Proszę Hankę 30 minut, żeby się ubrała (jak codziennie), a ona rozrzuca zabawki. Idziemy do przedszkola kolejny raz zatrzymując się tym razem przy skórce od banana i tłumaczę dlaczego skórka jest na ziemi. Gdzieś we mnie coś się gotuje, ale  nie denerwuje się. Wracam robiąc zakupy do domu, do niepościelonego łóżka i rozrzuconych zabawek (nie znoszę bałaganu)… Ignacy śpi – zdążę ogarnąć przed jego śniadaniem. Ignacy obudził się i płaczę, więc potykając się o zabawki szybko zamykam okna i zajmuje się młodym. Łóżko, zabawki poczekają chwilę…  Góry, las, długa wędrówka poczeka dłuższą chwilę…

Tak mam  ochotę rzucić wszystko i oddać się temu co lubię najbardziej. Ale każdego dnia uczę się być szczęśliwa w codzienności. Patrzę na uśmiech Ignacego i już wiem, że jestem tu gdzie powinnam. Gotuję zupę dla Tomka i jestem szczęśliwa, że mam dla kogo. To nie przychodzi samo to jest wynik mojej pracy nad sobą. Codziennie dziękuję! Skupiam się na tym co mam, a mam bardzo wiele, a nie myślę o tym, gdzie mnie nie ma, czego mi brakuje, co chciałabym robić, a nie mogę. Jestem szczęśliwa, ale to też efekt samodoskonalenia się.

Ludzie się nie zmieniają (tak, dalej tak myślę).

Zawsze byłam strasznie kochliwa. Dla życia w małżeństwie jest to niebezpieczne. Dalej jestem kochliwa, ale teraz zamiast co chwile zakochiwać się w innym chłopcu, ja ciągle zakochuje się w mężu. Ludzie dojrzewają, uczą się panować nad swoimi myślami, popędami, nabywają umiejętności kierowania swoimi emocjami, mądrzeją (ups… czasem głupieją np. od nadmiaru pieniędzy), ale fundamentalnie się nie zmieniają. Ja zawsze będę kochliwa, ale ciągle inaczej. Zawsze będę wybuchowa, ale te erupcje będą wyglądały inaczej. Zawsze będę energiczna, ale z czasem coraz wolniejsza. Jestem zupełnie inna niż byłam 10 lat temu, ale wciąż ta sama… Zmieniają się też nasze role. 10 lat temu byłam beztroską studentką, która często piła piwo, tańczyła, dużo spacerowała, a teraz jestem żoną i matką, która już nie pije często piwa, więcej tańczy, codziennie się całuje i chyba jednak bardziej żyje…

Możecie się ze mną nie zgodzić.