Beskid Sądecki, chata górska, dziecko w chacie

a tam ciągle nie ma nas…. To mój 101 wpis. Przeoczyłam 100 wpis na jakieś poważne smęty. Poprawiam się i będę świętować swoje pisanie w 101 tekście. Jest powód do radości, bo mam takie swoje miejsce w wielkim Internecie, w którym zamieszkała część mojego zielonego serca. Temat dzisiejszego wpisu będzie lekki i majowy: lato i nasze rodzinne wycieczki!

Rodzinne pozowanie na polanie, Kretówki, 2018

lato 2019 – rodzinne wycieczki

Przygotowuję dla Was kilka ciekawych propozycji. Razem z Karpacką Duszą organizujemy wyjazdy rodzinne w góry. Pochwalę się, że jest to jedno z moich marzeń, które zrealizuję z Wami w tym roku.

Zapraszamy (na razie można do nas dołączyć na FB, a potem już na szlaku):

Każda wycieczka będzie łączyła w sobie wędrowanie po górach (dostosowane do małych dzieci, również tych w nosidłach, chustach), zabawy dla dzieci i warsztaty (np. skarby zatopione w mydle – wykonanie mydełek glicerynowych, kąpielowe szyszki – musujące kule do kąpieli z szyszką, warsztaty zielarskie). Będę miała okazję do zarażenia Was moimi pasjami: czas w górach, w przyrodzie i wykorzystanie natury w kosmetykach i nie tylko. Wszystko tak zorganizowane, aby było miło i rodzicom i dzieciom.

Wycieczki w okolicach chaty (Odkrywanie ryterskich skarbów, wycieczka ma literę E) można połączyć z dłuższą wizytą w naszej chacie. O warunkach i zasadach jakie panują w naszym domu pisałam tu.

Rodzinne wycieczki – tata z Hanią, Beskid Niski, 2015
Odpoczynek na szlaku, Gorce 2017
Na wieży widokowej, Mogielica, 2018
Rodzinne wycieczki – w drodze na Koskową Górę, Beskid Makowski, 2018

Lato 2019 – poszukujemy przyjaciela chaty

Na sezon letni będę szukać towarzystwa. Nie chcę być sama w chacie z dziećmi. Tomek ma tylko kilka tygodni urlopu, a ja chciałabym całe wakacje siedzieć w przyrodzie. Przyznam się, że troszkę boję się być w lesie sama z dziećmi i jest to również dość nierozsądne. Jeśli sami macie ochotę lub znacie kogoś kto chciałbym kilka dni pomieszkać w górach to zapraszam! Może to być osoba (lub osoby: rodzina, para, grupa przyjaciół) w każdym wieku, która pomoże mi trochę w codziennych sprawach i po prostu spędzi z nami czas. Musi lubić dzieci 😉 i być uczciwa. Ja mam duże zaufanie do ludzi i bardzo bym chciała, aby tak pozostało. Za pomoc ofiaruję dach nad głową, wspólne gotowanie, nocne rozmowy, spacery i świeże powietrze. Szczególnie poszukuję kogoś na terminy: 14-18.07, 21-25.07, 28.07- 1.08 i 11-14.08. Zapraszamy!

Chata zaprasza w całej swojej zieloności!
dziecko w chacie, miszmasz

Może zdziwi Was ten wpis… Jest maj, właśnie mija ostatni dzień bardzo długiego weekendu. Powinno być zielono, wesoło, z relaksem i z wieloma zdjęciami, a ja napisałam: słabość. Będzie to inne spojrzenie na ten temat. Nie będę pisała o walce, ale o tym, że czasem trzeba pogodzić się ze słabością.

Niewiele mam w pamięci chwil, gdy godziłam się ze swoją ułomnością. Jestem człowiekiem, który raczej się nie poddaje. Szczególnie noszę w sercu jedno takie wydarzenie. Na obozie wędrownym w Grecji zdobywaliśmy najwyższy szczyt Olimpu – Mitikas 2918 m. n.p.m. Musieliśmy podzielić się na dwie grupy: osoby, które wejdą na szczyt i część, która jest słabsza i zdobędzie nieco niższe Skolio 2911 m. n.p.m., ale zdecydowanie łatwiej dostępne. Ja postanowiłam poprowadzić grupę, która nie zdobędzie najwyższego szczytu. Najgorsze w tej sytuacji było dla mnie przyznanie się, że mogę nie dać rady i utknę w połowie drogi z przerażeniem. Musiałam się przyznać przed ludźmi, na których mi zależało i dla których zawsze miałam być silną Dżasti. Czasem trzeba pogodzić się z własną słabością, aby nie narażać innych. Wiele mnie to nauczyło. A po za tym mieliśmy super ekipę i bardzo miło wspominam masakryczne zejście asfaltem zakończone słoikiem nutelli.

SŁABOŚĆ MATKI

Każda matka ma pewną słabość do swojego dziecka i nie chodzi tu o to pozytywne znaczenie. Myślę o wadzie, którą mamy i z którą musimy walczyć każdego dnia. Naszą ułomnością są nasze wybujałe oczekiwania wobec dziecka. Tak bardzo bym chciała, żeby moja Hanka skakała po górach jak kozica. Najchętniej zabierałabym ją wszędzie, ale wiem, że nie da rady. Jest to spowodowane jej ciężkimi początkami, jej zdrowie nie pozwala na długi wysiłek. Nasz kwietniowo-majowy weekend przeplatał się słońcem z deszczem. Najchętniej nie zważając na pogodę zrealizowalibyśmy swój plan, który i tak był dostosowany do dzieci, ale nie na deszcz. Ignacy i tak zaliczył w chacie gorączkę. Patrzę czasem na zdjęcia na FB i oglądam 3,5 latki zdobywające szczyty, śpiące w chustach półroczne niemowlęta w Tatrach i mi smutno… muszę się pogodzić z humorami dziecka i być może jego słabością. Trzeba zaakceptować to, że Hanka nie będzie biegać po górach. Muszę walczyć ze sobą, gdy wracamy ze spaceru, dopiero gdy go zaczęliśmy. Hanka chce pobawić się wodą, ziemią, trawą pod chatą, a nie znowu chodzić. Dziecko wie co dla niego najlepsze.

Czasem warto posiedzieć na przełęcz

Za słabościami trzeba walczyć, ale są chwile, które wymagają od nas pogodzenia się z nimi. Jedną z nich jest sytuacja, gdy nasza walka może narazić innych na niebezpieczeństwo czy nieprzyjemności. Drugą okolicznością są słabości, które nie są nasze. Nie wolno na siłę wymagać od innych, aby na naszą prośbę, dla naszego szczęścia, szli na przód. To my musimy zwolnić, szczególnie, jeśli chodzi o dzieci.

Dla nas powolna wspinaczka, dla Hanki wyczyn, pierwsze wakacje w chacie 2016
pozdrawiamy! jakoś ciężko o nasze wspólne zdjęcie z ostatniego pobytu w chacie 😉
i Hanka ze smokiem 😉 a jak! to też walka z swoim strachem
miszmasz, wdzięczność

Jak niedawno pisałam o swoich 30 latach, a dziś już 32 lata za mną. Wydaje mi się, że niewiele się zmieniło. A gdyby tak nakręcić film o moim życiu to trwałoby to pewnie 90 minut, ale byłoby ciekawe. Tak jest ze zmianami, nie zauważamy ich. Patrzysz na zdjęcie sprzed 10 lat i dopiero wtedy widzisz.

32 lata tak wiele i tak bardzo mało

bo czym jest ten czas w stosunku do historii świata – kroplą. Jednak w opowieści mojego życia to bardzo wiele. Nie wiadomo kiedy przeczytam ostatnią kartkę i zamknę książkę. Miało być pozytywnie. Ale to też jest dobre. To, że nie wiem ile czasu mam przed sobą pozwala mi żyć cudnie tu i teraz. Nie odkładam szczęścia na potem.

Mam urodzinowy wniosek: życie jest krótkie. Naprawdę. I trzeba wybierać. Życie jest trudne. Nie da się robić tych wielu rzeczy, na które mam ochotę, naraz. Wychowanie dzieci zajmuje właściwie 30 lat Twojego życia (podobno macierzyństwo jest trudne tylko przez pierwsze 30 lat) i raczej nie da się tego przełożyć na potem (niektórzy próbują, ale z różnymi skutkami). Można to godzić z wieloma sprawami, ale np. z remontem starej chaty w górach na razie nie (przynajmniej w naszym przypadku). Z robieniem pieniędzy też trudno to połączyć. Można, ale ponosi się ogromne koszty (a właściwie ponoszą je dzieci). Wiecie co jest najgorsze… jak człowiek nie wie co chce wybrać i miota się kilka lat. A dziś łatwo się zagubić. Kiedyś było trudniej się zawieruszyć, bo każda kobieta wychodziła za mąż i rodziła dzieci i nawet się nie zastanawiała czy to chce robić. Dziś mamy wybór i nie wiem czemu jest coraz więcej samotnych ludzi. Przecież każdy chciałby wybrać życie z kimś, z ludźmi, w rodzinie. Są pewne wyjątki, aby potwierdzić regułę.

Życie jest piękne

Krótkość naszego pobytu na tym świecie i jego trudności sprawiają, że życie jest piękne. To co kruche, delikatne i trudne do realizacji budzi zachwyt.

Życzenia urodzinowe

Życzę sobie samych dobrych wyborów i kolejnych tak fantastycznych 32 lat! A Wam umiejętności podejmowania decyzji i trwaniu w dokonanych wyborach – dobrych wyborach!

PS: To 99 wpis 😉 wow!!

wdzięczność

Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Szczęścia. A jutro Pierwszy Dzień Wiosny i chyba nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Ale czy na pewno? Szczęście to sprawa, której ludzie w każdych czasach, w każdym miejscu poświęcają najwięcej czasu. Właściwie to poświęcają całe swoje życie. Robimy wszystko, aby być szczęśliwym. Czym jest to szczęście? Już o tym pisałam i to pewnie kilka razy.

A chata już niedługo będzie wyglądała tak zielono…

Łatwo mi pisać o szczęściu, bo mam dobre życie. Urodziłam się w kochającej rodzinie, jestem zdrowa, nie miałam problemów z nauką, mam wspaniałego męża i cudowne dzieci. Czy mogę pisać o szczęściu? Łatwo być radosnym i zadowolonym w mojej sytuacji. Czy na pewno? To co Wam wyżej napisałam jest efektem mojej pracy nad sobą i dziękowania każdego dnia za życie (praktyka wdzięczności). Skupiam się na tym co mam. Lista rzeczy, których nie mam byłby bardzo długa, ale o tym nawet nie myślę.Jak to jest, że są ludzie, którzy po ludzku mają wszystko i są nieszczęśliwi. Z drugiej strony mamy osoby biedne, chore, które potrafią cieszyć się z niczego. Może to kwestia charakteru. To byłby straszne, bo oznaczałoby, że są ludzie, którzy z gruntu będą nieszczęśliwi. Zgodzę się jednak z tym, że niektórym przychodzi to łatwiej. W końcu na świecie są optymiści i pesymiści.

Trudno dziś o właściwą definicję szczęścia i sukcesu. Ludzie szukają go w różnych rzeczach dobrych i złych. Gonią, łapią za ogon i nigdy nie są zadowoleni.

A szczęście to…

Szczęście to na pewno życie w zgodzie ze swoim powołaniem. To coś co jest w nas zawsze. Szczęście nie trzeba szukać. Należy je odnajdywać w swoim sercu każdego dnia na nowo. To kwestia pracy nad sobą. Gdzieś coś w duszy mi jeszcze podpowiada, że to również życie z Bogiem. A może to przede wszystkim to.

Zostawiam Was z pytaniem o Wasze szczęście. Podziękujcie za to co macie.

ja mam dwa takie szczęścia
a właściwie to trzy – najważniejsze!!
chata górska

Sezon letni w chacie zapowiada się bardzo dobrze. Może dlatego, że jesteśmy górsko wyposzczeni z Tomkiem. Staram się trochę stopować, bo za duże oczekiwania czasem bardzo szkodzą. Wiem już jak wygląda pobyt w chacie z dziećmi. Letni czas w 2018 z Hanką i małym Ignacym trochę minął się z moimi wyobrażeniami i czasem było mi naprawdę ciężko. Dużo mnie to nauczyło. Tym razem nie popełnię błędów z ubiegłego roku.

widok dziecko sezon letni 2019

Oczekiwania

Uczę się minimalizować swoje oczekiwania. Tym razem są one na pewno mniejsze i inne, niż w tamtym roku. Trzeba się pogodzić z tym, że raczej długie wyprawy będą niemożliwe. Na ślimaka widokowego chyba w tym roku pierwszy raz pojedziemy samochodem. A może życie nas zaskoczy! Nie oczekuje już, że zrobimy w chacie coś wybitnego (np. ogródek warzywny, ławki i stolik). Już wiem, że przy dzieciach i naszym trybie życia to się nie uda… Za bardzo lubimy spędzać czas razem i poświęcać go dzieciom i sobie nawzajem. Kiedyś gdy już dzieci pojadą na obóz harcerski, my sobie razem podłubiemy w ziemi i w drewnie. Pełen spokój. Nie liczę już na tłumy gości – już wiem, że niektórych to przerasta. Zaskoczcie mnie!

Spokój wewnętrzny

Teraz trzeba się w sobie pogodzić ze swoimi zmniejszonymi oczekiwaniami, a jeszcze lepiej spróbować ich nie mieć. W tamtym roku pomogła mi pewna niezbyt miła dla mnie sytuacja. Pozwoliła mi ona się zatrzymać, zastanowić i pogodzić się z tym, że rzeczywistość mija się z wyobrażeniami. Uspokoiłam się. W tym roku planuję osiągać wewnętrzny spokój i brać całą garścią to co da życie i las i chata.

sezon letni - niemowlę w górach
pełen luz… stawiamy w tym roku na grzanie się w słońcu

Sezon letni 2019 – zapraszam!

Obiecuję sobie i Wam, że w tym roku będę lepsza. Uczę się cieszyć każdą chwilą życia. Wiele się wydarzyło ostatnim czasie. Bliska mi osoba była ciężko chora i wraca do zdrowia. Mam coraz więcej nowych pomysłów i coraz mniej czasu – drzemki Ignasia są coraz krótsze. Blog, który czytacie, wypozycjonował się w googlu na hasło „życie z rurką tracheostomijną” na pierwszym miejscu (stan na dziś). A konkretnie ten wpis. Jest to dla mnie niezwykłe i bardzo ważne. Długo zastanawiałam się nad tym wpisem, ale już wiem, że pomaga on innym. Chciałam Was zaprosić do siebie, a ciągle zajmuję się innymi tematami.

Zapraszam Was do naszego górskiego życia. Mam nadzieje, że otworzymy sezon letni w następny, już wiosenny weekend. Wszystko zależy od pogody.

Można zapisywać się na weekendy i wakacje. Weekend majowy już zarezerwowany oraz wstępnie 7-9 czerwca, początek sierpnia. Ale wszystko do dogadania, bo chata jest mała, ale dużo ludzi mieści.

A tu podrzucam garść zasad i wiadomości dla tych co nie wiedzą jak i po co, czy można.

[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Odtwórz” ]

rodzina
ZAPRASZAMY!!!
dziecko w chacie, miejsca

Nie mamy zbyt dużego doświadczenia w zabieraniu dzieci zimą w góry. Dla nas ten chłodny i śnieżny czas to raczej okazja do poznawania miasta. Kiedy jak nie teraz iść nad Wisłę pokarmić łabędzie czy na Wawel, pochodzić Kanoniczą, pozwiedzać rynek. Turystów mniej niż latem (ale i tak dużo!!!), a w okresie świątecznym Kraków jest tak pięknie przystrojony. Wiosną, latem i jesienią jakoś nam szkoda czasu na miasto i wolimy siedzieć w przyrodzie. Ale zdarza się taki czas, że już nie możemy wytrzymać i chcemy zobaczyć tą najpiękniejszą, górską zimę. Nasze zimowe wyjścia w góry są niezbędne, aby normalnie funkcjonować.

zimowe wyjścia w góry- rodzina 1

Kiedyś Hani nie mogliśmy zabierać w góry zimą, a teraz ona nie bardzo chce z nami chodzić. Przy niskich temperaturach nie da się stać długo w jednym miejscu, trzeba pokonywać odległości trochę żwawiej niż małe, haniowe nóżki. Rozwiązaniem są sanki, ale i one nie wszędzie wjadą. Człowiek się namęczy, a i Hanka długo w nich nie wytrzyma. Dlatego pierwszą rzeczą, którą Wam tu napisze na temat zimowych wypraw z dzieckiem to fakt, że nie jest to dobre dla każdego małego człowieka. Hania jest teraz w takim wieku, że lepiej zostawić ją u dziadków, niż brać na siłę. Szczególnie, że nie chcemy jej zniechęcić. W ten sposób wszyscy są zadowoleni: Hania, my, dziadkowie.

zimowe wyjścia w góry - rodzina

Ignaś jest teraz w cudownym wieku na chodzenie z nami po górach – nie grymasi, nie narzeka. Jest najmniejszy w naszej rodzinie i wydawałoby się, że nie ma żadnego zdania i głosu przy wyborze trasy. A jednak jego osoba w znaczący sposób wpływa na nasze zimowe wyjścia w góry. Wszystko jest pod niego.

zimowe przytulanie

Wybór trasy

Zimą szczególnie ważny jest wybór trasy, bo nie zatrzymasz się na dłużej, nie zmienisz dziecku pieluszki na powietrzu, nie nakarmisz na mrozie. Dlatego celem wyprawy musi być schronisko lub inne miejsce, gdzie można się spokojnie ogrzać. Musi to być też schronisko, do którego łatwo dotrzeć. Aby dziecku było komfortowo to myślę, że może być w chuście/nosidle tak do dwóch godzin. Warto, aby po tym czasie mogło swobodnie się poruszać, rozprostować nogi.

Odpoczynek w Kolibie

Warto sobie dokładnie sprawdzić szlak. Teraz wiemy już to z doświadczenia. W sobotę byliśmy w Kolibie na Łapsowej Polanie. Sprawdziliśmy szlak niebieski z Noweg Targu na naszej mapie (2012 r.) i pojechaliśmy. Okazało się, że szlak był, ale już jest poprowadzony inaczej (aktualna mapa tu). W lecie to żaden problem dla nas. Dobrze orientujemy się w terenie i na mapie. Nie potrzebujemy szlaku, aby gdzieś trafić. Jednak zimą tylko oznakowane szlaki są przetarte i robi się problem. Brnęliśmy w śniegu zamiast 30 minut to 1,5 godziny. Oczywiście nie mieliśmy ani stuptutów, bo gdzieś się zawieruszyły, ani dobrych zimowych spodni (rakiet śnieżnych też nie!! – już widzę te nagłówki w Internecie: wybrali się zimą z niemowlakiem w góry bez przygotowania, GOPR znalazł ich poza szlakiem). Za to mieliśmy przygodę i bardzo mokre spodnie i buty. Ignaś był zabezpieczony, wiec nawet nie zauważył, że coś jest nie tak… a może jednak, bo mama ciągle zapadała się w śnieg i trzęsło bardziej niż zwykle.

Momentami śniegu było po uda

Nasze wybrane propozycję na zimowe wyjścia w góry (z małym dzieckiem, z Krakowa*):

  • Koliba na Łapsowej Polanie – niebieskim szlakiem z Mafianej Góry, gospodarz Koliby – Przemek dba, aby trasa była przygotowana i odśnieżona. Następnym razem jedziemy z Hanką i sankami.

Tu jeszcze dwa zadania o tym miejscu. Obecnie jest to schronisko, które znajduje się na mojej liście „najlepsze schroniska w górach”. Powodów jest kilka: smaczna, ciekawa kuchnia (to był właśnie nasz argument w sobotę, aby tam dojść i jechać 2 godziny zakopianką), piękny widok na Tatry, bardzo klimatyczna jadalnia (zimą zawsze pali się tu w kominku) i najważniejsze: gospodarze. Mam jeszcze swój osobisty powód – to przy tej chacie mamy pierwsze zdjęcie, na którym jesteśmy razem (jeszcze wtedy nic o sobie nie wiedzieliśmy).

z widokiem na Tatry
Uwielbiamy to miejsce
  • Schronisko PTTK na Kudłaczach. Ogromnym plusem tej wycieczki jest nieduża odległość od Krakowa – szybki dojazd. Mamy też swoją ulubioną trasę. Z Poręby idziemy na Suchą Polanę (nie szlakiem, znowu! – dlatego w przypadku dużej ilości śniegu nie polecamy), potem zielonym do schroniska, czerwonym pod Działek i zielonym schodzimy do Poręby. Kuchnia w schronisku znacznie się poprawiła.
  • Schronisko PTTK Luboń Wielki. Zimą nie polecamy żółtego szlaku z Rabki Zaryte. Najlepiej dowiedzieć się w schronisku (można wcześniej zadzwonić), który szlak jest przetarty.
  • Schronisko PTTK Leskowiec. Nie szczególnie lubię to schronisko, ale trasa z miejscowości Rzyki jest prosta i krótka, a widoki z Leskowca przyjemne dla oka.
  • Schronisko PTTK Maciejowa z Rabki czerwonym szlakiem. W Rabce mamy swoją ulubioną knajpę z tanim i dobrym jedzeniem (danie dnia w cenie 15 zł) – Hulaj Dusza.
  • Schronisko PTTK Stare Wierchy z Obidowej (niebieski szlak) – powiem, szczerzę, że jak już mam tak daleko jechać zakopianką to wolę dojechać do Nowego Targu i iść do Koliby na Łapsowej Polanie (ehh przez to ich dobre jedzenie).

*dlatego znajdziecie tu propozycję w miarę blisko Krakowa… długa jazda autem szczególnie zimą dla małego dziecka może być męcząca.

Po co nam zimowe wyjścia w góry?

Zastanawiasz się po co brać niemowlę w góry i to zimą. Odpowiedź jest prosta, bo tak… 😛 Zimowe wyjścia w góry są dobre dla zdrowia psychicznego rodziców (Ignaś jest na razie nierozerwalny z mamą, więc nie da się go na dłużej zostawić), dla zdrowia dziecka – zima w górach hartuje go, aby odpocząć od smogu i pooddychać czystym powietrzem. O inny powodach pisałam tu.

Tak śpi się najlepiej
zimowe wyjścia w góry i uśmiech
Ten uśmiech mówi wszystko
zimowe wyjścia w góry - balony na tle Tatr
A dla tych co doszli do końca postu – balony na tle Tatr
miłość

Nasza historia jest dość zwyczajna. Postanowiłam Wam ją opowiedzieć z okazji Walentynek, bo jest romantyczna. Jak pewnie każda miłosna historia. W naszej niezwykły jest czas, a właściwie jego brak. Większość opowieści małżonków wlecze się latami, a nasza jedynie miesiącami.

Zacznijmy jednak od początku.

Spotkaliśmy się z Tomkiem w październiku 2012 na kursie przewodników beskidzkich organizowanym przez SKPG Kraków. Moje pierwsze wspomnienia związane z Tomkiem pochodzą z pierwszego wyjazdu kursowego w Gorce (24-25.11.2012) i nie są jakieś specjalne – Tomek przejął po mnie grupę (tak, każdy kursant prowadzi grupę przez krótki czas), siedział koło mnie w pociągu i tyle. Nie byliśmy sobą zainteresowani w żaden sposób. Ani mi, ani Tomkowi nie przyszłoby do głowy, że za niecały rok zostaniemy małżeństwem.

Stan ten trwał do 3 kwietnia 2013 roku, kiedy Tomek postanowił skorzystać z facebookowego zaproszenie ode mnie i przyjść na slajdowisko. Po którym poszedł z nami na piwo i tańce, które zmieniły jego życie (wtedy jeszcze tego nie widział i ja też nie!!!).  Troszkę wypiliśmy, potańczyliśmy i wylądowaliśmy w Świętej Krowie na Floriańskiej na rozmowie. Otworzyliśmy się i coś zaiskrzyło. Potem były smsy i kolejne slajdowisko 9 kwietnia, tym razem o Ameryce Południowej. Prowadziło je cudowne małżeństwo, które bardzo szybko zdecydowało się na wspólne życie – Magda i Marcin Musiałowie. Oni nas trochę zainspirowali.

Zakochanie – nasza historia miłości

Właściwie to jest moja historia zakochania. O to kiedy i jak Tomek zakochał się we mnie trzeba go zapytać. Ja pokochałam Tomka zaraz przed spotkaniem o Ameryce Południowej. Po cudownie spędzonych chwilach i czułych wiadomościach nie widziałam jak się zachować, ale Tomek był już zdecydowany. Szłam z dziewczynami i zastanawiałam się co zrobię jak go zobaczę – podam rękę, pocałuję, przytulę?? Nie potrzebnie myślałam. Tomek przyszedł pocałował i wziął mnie na całe życie. Podjął decyzję, a ja się zakochałam. Myślę, że już wtedy widziałam, że chce z nim spędzić resztę moich dni.

Spotykałam wielu chłopców i większość z nich nie umiało tego zrobić, bało się decydować… Byli nijacy i życiowe wybory ich przerastały. Tomek umie podejmować decyzje – szybkie, ale przemyślane. To bardzo przydatna cecha w życiu. W ten sposób na kupno chaty zdecydowaliśmy się w dwa dni, a może od razu jak ją zobaczyliśmy. Nasze autko, które wjedzie na przełęcz, Tomek kupił w godzinę… Ja pojechałam na imprezę mikołajową i wracam, a tu nowy samochód. To wszystko oczywiście jest poprzedzone doświadczeniem i badaniem różnych opcji.

Od 9 kwietnia właściwie widywaliśmy się już codziennie. To był piękny czas długich spacerów, niekończących się rozmów, wspólnych wędrówek… i tak po 5 miesiącach 7 września 2013 stanęliśmy przed ołtarzem, aby przyrzec sobie miłość do końca życia. Nie znaliśmy się nawet roku, nie byliśmy parą przez pół roku. Ślub i wesele zorganizowaliśmy w dwa miesiące. O tym jak tego dokonaliśmy pisałam tutaj. Tak szybka decyzja o małżeństwie była poprzedzona doświadczeniem i wynikała z dojrzałości i wiedzy o samym sobie. Każde z nas wiedziało już czego chce w życiu. Było nam też dużo łatwiej, bo mamy takie same wartości, poglądy i otrzymaliśmy podobne wychowanie. Przez te 5 miesięcy bardzo dużo rozmawialiśmy i tak nam zostało. Komunikacja jest bardzo ważna. My przed ślubem mieliśmy wiele ważnych spraw przegadanych – ile chcemy dzieci, kto będzie sprzątał, jak będą wyglądały nasze finanse, w jaki sposób będziemy spędzać czas wolny i gdzie ma być nasza chata.

W nasze szóste wspólne Walentynki życzę Wam dużo czasu i chęci na wspólne rozmowy.

To przy Łapsowej Kolibie (wtedy było ta zamknięta chata) mamy pierwsze wspólne zdjęcia… a to trochę ponad 4 lata od tamtego zdjęcia

Tomek Justyna
i jeszcze raz my

ludzie, miłość

Podobno, gdy młodzi decydują się na małżeństwo to on  myśli, że ona się nie zmieni, a ona się zmienia.  Żona chce go zmieniać, a on się nie zmienia. W moim najbliższym otoczeniu jest sporo mądrych kobiet, które ciągle wierzą w mit zmieniania się mężczyzny po ślubie. Zbliżają się Walentynki i będzie mnóstwo wpisów o miłości. Ja napiszę o tym, że ludzie się nie zmieniają.

Według mnie ludzie się nie zmieniają.

Odważne stwierdzenie i chyba nie zbyt słuszne, bo wtedy nie ma potrzeby pracy nad sobą, samorozwoju itd. Ostatnio w czasie naszych  łóżkowych, wieczornych rozmów zastanawialiśmy się nad tym. Bez namysłu stwierdziłam, że ja w sumie już nad sobą nie pracuję. Robiłam to wiele lat wcześniej zdobywając stopnie harcerskie, sprawności, męcząc się na obozach, wędrując z wielkim plecakiem po górach. Rzeczywiście z targanej emocjami, czasem wybuchającej, kłócącej się osoby stałam się dojrzała, spokojna, ale wciąż spontaniczna. Zdarza mi się wybuchać emocjami, ale bardzo rzadko. Swoją pracę już wykonałam… chwila coś jest nie tak.

PRACA NAD SOBĄ

Potem pomyślałam, popatrzyłam głębiej i odkryłam, że każdego dnia pracuję nad sobą. Wstaję z łóżka za wcześnie niż bym chciała, patrzę za okno – szaro, sprawdzam apkę – stan powietrza bardzo zły, słucham radia – biometr niekorzystny i uśmiecham się, bo trzeba się dobrze nastawić do tego kolejnego dnia pełnego rutyny. Proszę Hankę 30 minut, żeby się ubrała (jak codziennie), a ona rozrzuca zabawki. Idziemy do przedszkola kolejny raz zatrzymując się tym razem przy skórce od banana i tłumaczę dlaczego skórka jest na ziemi. Gdzieś we mnie coś się gotuje, ale  nie denerwuje się. Wracam robiąc zakupy do domu, do niepościelonego łóżka i rozrzuconych zabawek (nie znoszę bałaganu)… Ignacy śpi – zdążę ogarnąć przed jego śniadaniem. Ignacy obudził się i płaczę, więc potykając się o zabawki szybko zamykam okna i zajmuje się młodym. Łóżko, zabawki poczekają chwilę…  Góry, las, długa wędrówka poczeka dłuższą chwilę…

Tak mam  ochotę rzucić wszystko i oddać się temu co lubię najbardziej. Ale każdego dnia uczę się być szczęśliwa w codzienności. Patrzę na uśmiech Ignacego i już wiem, że jestem tu gdzie powinnam. Gotuję zupę dla Tomka i jestem szczęśliwa, że mam dla kogo. To nie przychodzi samo to jest wynik mojej pracy nad sobą. Codziennie dziękuję! Skupiam się na tym co mam, a mam bardzo wiele, a nie myślę o tym, gdzie mnie nie ma, czego mi brakuje, co chciałabym robić, a nie mogę. Jestem szczęśliwa, ale to też efekt samodoskonalenia się.

Ludzie się nie zmieniają (tak, dalej tak myślę).

Zawsze byłam strasznie kochliwa. Dla życia w małżeństwie jest to niebezpieczne. Dalej jestem kochliwa, ale teraz zamiast co chwile zakochiwać się w innym chłopcu, ja ciągle zakochuje się w mężu. Ludzie dojrzewają, uczą się panować nad swoimi myślami, popędami, nabywają umiejętności kierowania swoimi emocjami, mądrzeją (ups… czasem głupieją np. od nadmiaru pieniędzy), ale fundamentalnie się nie zmieniają. Ja zawsze będę kochliwa, ale ciągle inaczej. Zawsze będę wybuchowa, ale te erupcje będą wyglądały inaczej. Zawsze będę energiczna, ale z czasem coraz wolniejsza. Jestem zupełnie inna niż byłam 10 lat temu, ale wciąż ta sama… Zmieniają się też nasze role. 10 lat temu byłam beztroską studentką, która często piła piwo, tańczyła, dużo spacerowała, a teraz jestem żoną i matką, która już nie pije często piwa, więcej tańczy, codziennie się całuje i chyba jednak bardziej żyje…

Możecie się ze mną nie zgodzić.

miszmasz

Podaruj dobry prezent – trudno uwierzyć ile kosztowało mnie to czasu i łamania głowy, ale w końcu postawiłam na jasną, bezpośrednią nazwę nowego projektu. Nisko kłaniam się firmom, które tworzą marki, bo jest to na prawdę bardzo trudne. Są nazwy, które masz w sobie od zawsze i łatwo je odkryć – tak było z Lackową, czy z Pałoszówką. A czasem nie możesz się zdecydować. Podaruj dobry prezent jest idealnym określeniem. A może to nie ja powinnam oceniać.

Skąd pomysł na podarunki?

Od kiedy mam dzieci i zimą siedzę w domu więcej niż bym chciała odkryłam nową pasję. Łączy ona w sobie to zawsze mnie interesowało – rośliny, zioła i natura z czymś bardzo przydatnym. Myślę o naturalnych kosmetykach. Uwielbiam je robić, ale czasem stworze ich tak dużo, że nie nadążam w ich zużywaniu i w ten sposób w mojej torebce znajdziecie 5 balsamów do ust. Dlatego część z moich mydeł, kul, soli itd… trafia do przyjaciół. Mam również obstawiony każdy sezon prezentowy. Tak mi się spodobało robienie prezentów, że poszłam dalej. Tak naprawdę większość podarunków, które daje to są rzeczy wytwarzane przeze mnie. Czasem kupuję prezenty, ale staram się dawać to co jest naprawdę przydatne. O prezentach wiem dużo, bo pracowałam wiele lat w branży urodzinowej i turystycznej. Każda wycieczka kończy się pamiątkami dla mamy, taty, siostry, przyjaciółki itd… Najczęściej mnie smuci to co kupują dzieci. Ja sama kupuję pamiątki tylko z Centrum Zabawki Drewnianej w Stryszawie. Czekam na wyjazd do Bolesławca – obkupię się za wszystkie wycieczki i za wszystkie odmówione sobie prezenty. Uwielbiam regionalne pamiątki, które są tworzone przez miejscowych.

Siostrzany projekt

Nie zawsze dobrze dogadywałyśmy się z siostrą. Bywało ciężko. Jednak mamy podobny sposób na spędzanie wolnego czasu. Gdy gdzieś idę z Kaśką wiem, że nigdy nie będzie narzekać, że za długo i za wysoko i zawsze jej się chce. Dziś bardzo trudno znaleźć sobie kogoś kto  z radością reaguje na każdą propozycje roweru, długiego spaceru, wycieczki w góry. Obie też lubimy tworzyć, każda na swój sposób. Tylko, że ja nie mam zdolności. A Kasia – sami zobaczcie katarzynakuciel.com. Ona też orientuje się w branży podarunkowej i potrafi wyczarować wyjątkowe prezenty. Mam też taką myśl: wszystkie moje współprace, nawet te bardzo udane, z czasem się urywały. Może z siostrą będzie inaczej, bo nie jako przez więzy krwi jesteśmy na siebie „skazane”.

Po co kolejna strona z prezentami?

Słowo prezent jest wpisywane w Google 40500 razy w ciągu miesiąca. Stron www, które oferują podarunki, gadżety upominkowe, jest bardzo wiele. Naprawdę trudno w tym gąszczu rzeczy znaleźć coś wartościowego. Większość z proponowanych przedmiotów jest kompletnie niepotrzebna np. szczotka dla łysego, antystresowa pupa, jadalna kupa żelkowa, miecz świetlny do grilla, dmuchany balkonik (autentyczne przykłady). Większość z nas ma wszystko co jest potrzebne do życia, a nawet dużo więcej. Dlatego postanowiłyśmy założyć bloga, który będzie promował samodzielne wykonywanie prezentów. Najczęściej będą to rzeczy, które raczej nie trafią do kosza np. kosmetyki, które się zużywa.  Znajdziecie też na nim propozycję upominków niematerialnych, które polegają na spędzeniu czasu z ukochaną osobą. To jest najpiękniejsze co można dać drugiemu człowiekowi. Zaproponujemy również prezenty, które wytwarzamy same oraz warsztaty, na których będzie można nauczyć się robić podarunki. Czasem napiszemy o czymś innym np. podzielimy się pomysłami na urodziny dla dziecka.

Zapraszam do czytania podarujdobryprezent.pl i śledzenia nas na FB.

A Pałoszówka ma z tym projektem wiele wspólnego, bo planuję kiedyś w chacie spędzać czas z Wami na robieniu prezentów!! Marzą mi się takie spotkania z ciepłą herbatą, grzanym winem i malowaniem, szyciem, sklejaniem, wycinaniem ze śniegiem za oknem i ogniem w kominku. Marzą mi się letnie spacery z pleceniem wianków i zbieraniem ziół do musujących kul, mydeł… prezent mydło

chata górska, miłość

Gdybym miała wybrać kolor dla mojego serca to wybrałabym zielony. Może trochę dlatego, że to ulubiony kolor Tomka, a w moim sercu jest go bardzo, bardzo dużo.

Gdybym miała wybrać materiał, z którego wystrugane, zlepione jest moje serce, byłoby to drewno…

WIELKIE, ZIELONE, DREWNIANE SERCE – ładnie mi to wyszło i na pewno bardzo naturalnie.

Zielona strona

Przeczytałam dziś rano wpis pewnej pani na fb z pytaniem jak oni to robią… Ona żyje w mieści, w bloku i tego nienawidzi, ale ma kredyt, 2 dzieci i nie wie jak ogarnąć wyprowadzkę na wieś. Za co?? Chciałam jej coś odpisać. Powiedzieć, że na wsi też nie będzie szczęśliwa…

Kiedyś odpowiadałam, że jestem z Krakowa, ale serce mam z Beskidu Niskiego… i pewnie gdzieś jest w tym trochę prawdy. Moje serce wystrugał stary Łemko z kawałka bukowego drewna i rzucił w świat. Ono z czasem obrosło w zielony mech, czasem się ośnieżyło, a innym razem ktoś zrobił w nim dziurę. Teraz pokrywa je krakowski smog. Teraz trzyma je w rękach mój mąż, który je chroni, grzeje i daje mu dom. Teraz rozchwytują je moje dzieci. Jest szczęśliwe… gdziekolwiek.

To nie zależy od tego gdzie mieszkasz. Możesz mieć piękny, drewniany dom z widokiem na Tatry i być niezadowolony. A możesz wieczorem siadać na kanapie w swoich 36 m kwadratowych i stwierdzić, że to jest to, że kochasz swoje życie, nawet tu w wielkiej płycie na osiedlu.

Ktoś napisał tej Pani, że kosztowało go to 15 lat życia. 15 lat wyrzeczeń w imię mieszkania na wsi, po zielonej stronie życia. Nie chce poświęcać swojej teraźniejszości w imię przyszłości w górach. Chce żyć tu i teraz całą pełnią i całą sobą. A moje zielone, drewniane serce oddycha krakowskim powietrzem i tańczy… Trzeba umieć być szczęśliwym w każdym miejscu.

Jak ja tego nie zrobię

Kupno chaty było pierwszym krokiem do przeprowadzki. 3 lata temu myślałam, że będzie to chwila, rzucimy wszystko i wyjedziemy z miasta. Teraz patrze na to inaczej. Nie chce brać kredytu, sprzedawać mieszkania i patrzyć jak będzie. Ubiegać się o gości – klientów, bo trzeba spłacić bank.  Marzy mi się, że będę spokojnie zasypiać w pokoiku na poddaszu w Pałoszówce ze świadomością, że moje dzieci są zabezpieczone, a ja z Tomkiem na starość możemy wrócić do miasta (późna starość w górach nie jest przyjemna). Jestem wygodna i nie umiem wyjść ze strefy komfortu. A może inaczej… potrafię być szczęśliwa w mieście. Uczę się doceniać każdy dzień życia… tęskno mi za tą moją zieloną stroną, ale…