miszmasz

Świątecznie…
a właściwie nie będzie świątecznie, bo ja sama nie czuje tego w sobie.
Łatwiej mi było w wieku kilku, kilkunastu lat odczuwać święta. Myślę, że dbali o to moi rodzice. Wydaje mi się, że jak Hanka będzie starsza i będzie mogła zrozumieć, to mi samej będzie łatwiej świętować… więc temat posta będzie związany ze świętami, ale nie świąteczny.
Dziś napiszę o Bogu, bo w końcu jutro będziemy cieszyć się ze zmartwychwstania Jego Syna. Czasem słucham rekolekcji, kazania na YouTube i ostatnio trafiłam na rewelacyjną wypowiedz o. Adama Szustaka, którego na pewno wszyscy znają. Ma on bardzo pozytywną wizję Pana Boga, która właściwie zgadza się z moją. O tej wizji Wam opowiem. Będzie to moja wizja wsparta wizją Szustaka (odsyłam do wysłuchania – fragment, gdzie o. Adam siedzi na stołeczku : )).
Myślę i czuję, że mam być szczęśliwi. Dla mnie najwspanialszym dobrym uczynkiem jest bycie uśmiechniętym. Najpiękniejszym świadectwem wiary jest posiadanie dobrej energii, która wypływa na nasze otoczenie. Znam kilku smutnych katolików, którzy uważają, że mają tacy być – pretensjonalni, przygnębieni, bo są wierzący, bo nie mogą mieć przyjemności w życiu, bo mają nieść swój krzyż. A to przecież trzeba czerpać z życia, brać pełną garścią, radować się. Krzyż zawsze przyjdzie, a z wiarą przyjdzie siła i dobra energia, aby go dźwigać. Mogę śmiało powiedzieć, że tak jest, bo przeszłam tą drogę – dostałam krzyż, który mnie przeraził, a zaraz potem siłę, żeby go nieść i dziś, gdy już dobrze go znam, przyzwyczaiłam się, widzę jego dobre strony i teraz wydaje mi się lekki (chociaż są czasem cięższe chwile).
Moja wizja Boga to wizja dobrego Ojca, który chce, żebyśmy byli szczęśliwi. A gdy przyjdzie cierpienie, On nam go nie zabierze, ale nauczy nas z nim żyć i to dobrze żyć.
Życzę Wam, aby jutro i każdego następnego dnia Zmartwychwstały Jezus dawał Wam tą dobrą energię i radość. A gdy będzie Wam ciężko i będziecie dźwigać swój krzyż, aby każdy kto Was spotka powiedział: ŁAŁ skąd Ty to masz? Bóg musi być 🙂
Hanka to ma 🙂 🙂
DSC01168
miszmasz

Tęsknie za chatą… mija już ponad miesiąc odkąd nas tam nie ma.
Dla astronomów dziś już jest wiosna, dla uczniów będzie jutro, a ja muszę poczekać aż przyjdzie ona do chaty.
DSC01006
Czekam na dzień, kiedy będą mogła umyć okna, wymieść kurze, zrobić wielkie pranie, wywieść śmieci (a jest ich bardzo, bardzo dużo, w tym złom, dwa stare telewizory, buty i wiele przedziwnych sprzętów). Czekam na wiosenne porządki. Czekam na kominiarza, który przeczyści kominy. Czekam na dzień, w którym w końcu będziemy mogli zapakować Hankę do auta i jechać do Rytra. Z drugiej strony trochę mnie to przeraża. Tu w mieszkaniu mam już swoje zwyczaje, rozwiązania, zabezpieczenia, a tam czeka mnie nieznane. Boje się połączenia chaty i Hanki… 🙂 Jej przyjścia do domu też się bardzo bałam, a teraz to wszystko jest dla mnie proste i zwyczajne. Z Pałoszówką będzie podobnie.
Czasem wydaje mi się, że życie to takie ciągłe czekania: zimą czekamy na wiosnę, wiosną na lato, latem na jesień, jesienią na zimę i tak cały czas, codziennie czekam na Tomka, czekam na Hanki postępy, czekam na weekend, czekam na maj, czekam na lepszy humor… W tym czekaniu czasem tracę obecną chwilę. Wciąż uczę się nie czekać, ale cieszyć się teraźniejszością. Jest to trudne, gdy za oknem szaro, Tomek cały dzień naprawia komputer, a jutro poniedziałek.
Łatwo jest nie czekać, gdy w moim życiu dzieje się, gdy jestem na pełnych obrotach… Jednak życie to przede wszystkim codzienność i wciąż uczę się ją dobrze wykorzystywać i czerpać z niej radość. Muszę brać przykład z Hanki – ona cieszy się zawsze i ze wszystkiego…

 

miszmasz

Życie mnie zaskoczyło…
Kiedyś zrobiło to źle i się rozczarowałam, ale dziś wiem, że to było dobre i potrzebne. Czasem przychodzi smutek, zło, gniew. Jednak gdy mijają dni, miesiące, lata okazuje się, że to tak naprawdę nie był smutek, zło, gniew, ale fascynująca lekcja, która doprowadziła nas do tego dobrego momentu, w którym jesteśmy.
Teraz życie zawsze dobrze mnie zaskakuje. Tylko czasem daje lekcje, a niekiedy nawet gorzkie lekcje… Gdy już minie czas, w którym problem mnie przerasta, zaczyna on mnie motywować do działania, rozwiązania.
Czasem zastanawiam się czy problemy zdrowotne Hanki nie sprawiły, że łatwiej było mi podjąć decyzje o kupnie chaty? Czy może to one wypychały mnie z domu w góry?
Myślę, że razem z Tomkiem chcemy pokazać, że czasem może mamy trudniej, ale damy radę i zrealizujemy swoje marzenia i wejdziemy z Hanką i całym jej sprzętem na tą górę…
Słuchałam ostatnio świetnej audycji o kryzysach i ich pozytywnym sensie. Tam gdzie jest kryzys budzi się nasza kreatywność. Nie mogliśmy jechać z Hanką latem na bazę namiotową, chociaż całą ciążę o tym myśleliśmy. To był dla nas kryzys, na który musieliśmy znaleźć rozwiązanie. Zamiast na bazę pojechaliśmy do Chaty na Bucniku, gdzie poznaliśmy super ludzi: gospodarzy Monikę i Jacka oraz gości Zuzę z rodziną, potem wybraliśmy się do Chaty nad Wisłokiem, gdzie znów poznaliśmy super ludzi: gospodarzy Monikę i Piotra oraz gości Dominikę i Karola z Jagodą. Dzięki niemożliwości pojechania na bazę moja lista fajnych miejsc powiększyła się o dwa cudowne miejsca (o których na pewno napiszę), a w głowie zamieszkali kolejni przyjaciele.
IMG_1221
 Tomasz z Hanką i Karol z Jagodą gonią kozy
IMG_1218
Hanka w Bieszczadzkiej Kolejce Leśnej
A Pałoszówka jest dzięki Hani i jej przypadłości, bo teraz jej bardziej przyda się świeże, górskie powietrze, niż gdyby wszystko było tak jak miało być. Hanka motywuje mnie do realizacji marzeń. Chciałabym pokazać, że dziecko, choroba to nie koniec marzeń, ale ich początek…
Na koniec chciałam pochwalić się jaki mam brelok do kluczy od chaty, oczywiście autorstwa Magdy Cudziło (ATOTO)… 😀 🙂 bo nasze.DSC01155
DSC01154
miszmasz

Dziś Dzień Kobiet, więc należy napisać coś dla Pań, o Paniach…
Temat wybrałam już tydzień temu i pozornie nie łączy się on z Kobietami, a może jednak?
Myślę, że my kobiety do perfekcji opanowałyśmy sztukę survivalu. Dla mnie jest to umiejętność życia pełną parą, przez wielkie Ż. Nie znam mężczyzny, który opiekuje się dzieckiem, robi obiad, pisze maile, dzwoni i przygotowuje coś do pracy, gada z koleżanką. Kobieta łączy to wszystko i na koniec pijać kawę mówi do męża, który wrócił zmęczony z pracy, że w sumie nic takiego nie zrobiła.
Mój survival jest bardzo kobiecy. Nie jest to tylko rozpalanie ognia i hasanie z mapą i nożem, skubanie kory itp.. To dobre, pozytywne radzenie sobie w każdej sytuacji. Przyznam jednak, że tego nauczył mnie męski survival – zdobywanie szczytów, dźwiganie plecaka, spanie w lesie. Skoro dałam sobie radę i przetrwałam noc w dziczy to dam radę wejść na rozmowę kwalifikacyjną, zawalczyć o swoje dziecko w szpitalu, zrobić obiad z niczego…
To właśnie łączy survival z kobiecością. Sztuka przerwania w trudnych warunkach uczy nas dobrego przeżycia tych bardziej kobiecych, codziennych spraw.
Kobiecość nigdy nie istnieje bez męskości. W swoim życiu przeżyłam kompletny upadek kobiecości i nie uratował mnie survival, a może troszkę, ale mój mąż. Można być 100% kobietą w czerwonym polarze przewodnickim, butach trekingowych i bez makijażu… Ja zawsze jestem KOBIETĄ w oczach Tomka, również w lesie. Dziś z okazji Dania Kobiet życzę Wam właśnie takiego mężczyzny, który zawsze będzie widział w Was Kobietę.
PS: Ja dziś jestem chora, bez makijażu, z opuchniętymi oczami i wstałam z łóżka tylko, żeby napisać posta, a wcale nie czuje się brzydka i nieatrakcyjna…
IMG_1318
miszmasz

Za miesiąc w naszej chacie odbędzie się pierwszy babski wyjazd „KOBIETA W LESIE, czyli survivalowy wyjazd dla kobiet do chaty w lesie„. Myślę, że rozpocznie to cały cykl takich wyjazdów. Wiem również, że trzeba będzie przygotować coś dla mam z dziećmi, szczególnie, że sama chciałabym zabrać Hankę na taką przygodę.
Od wielu lat marzę i próbuję realizować mój pomysł wyjazdów dla kobiet w góry. Teraz mam Pałoszówkę i Kasię Bajer, która prowadzi Lackową, więc jest duży potencjał i moc.
chata – mam nadzieje, że w kwietniu będzie tonąć w zieleni
baby
baby w chacie 🙂 – Kasia, Bajer, ja
Pomysł na kobiecy wyjazd w góry zakiełkował mi w głowie na terenówkach w Sudetach podczas studiów. Razem z Anetą wymyśliłyśmy pojęcie szpilkingu właśnie po drodze na Śnieżkę:
ja i Aneta
Oczywiście było to prześmiewcze. Pierwotne znaczenie słowa szpilking to cały dział turystyki zajmujący się chodzeniem w szpilkach po górach: trasy, ławeczki, punkty naprawy szpilek itp…
Dopiero później odkryłam, że rajdy szpilkingowe to mogą być po prostu kobiece, górskie wyprawy, nie w szpilkach, ale z uwzględnieniem naszych potrzeb.
Zawsze byłam w środowiskach, gdzie występował problem z kobiecością. Najpierw harcerstwo, gdzie trzeba było być silną, samodzielną i niezależną. Potem geografia na studiach, gdzie wypada być podróżniczką we flanelowej koszuli machającą na stopa. W końcu przewodnicy beskidzcy, czyli czerwony polar i wielki plecak, w którym zamiast szminki znajdziecie czołówkę i finkę. Jestem też instruktorem survivalu i w góry zawsze noszę swój magiczny woreczek z krzesiwem, watą, korą brzozy, świeczką i zapalniczką (no przynajmniej ona jest trochę kobieca, bo ma narysowane czerwone szpilki). Na szczęście pierwsza zasada survivalu jest babska i brzmi: Jak masz okazję to się umyj, bo nie wiadomo kiedy będzie następna (w przypadku facetów zasada ta brzmi tak samo, ale za miast umyj się jest zjedz).
Wychowana w duchu niezależności, samodzielności, zdobywania szczytów za wszelką cenę, spania w każdych warunków ciężko było mi poczuć się kobietą w 100%. Po trzech dniach wędrówki z plecakiem, spania pod namiotem zapominam o tuszu do rzęs.
… ale, ale …
da się być kobietą w górach i po to są babskie wyjazdy, które mają łączyć pot i znój podczas wędrówki z delikatnością dłoni, które zwinnie lepią pierogi, smakiem łagodnego wina, gładką skórą po słonecznej kąpieli i peelingu oraz czasem spęczonym z samymi kobietami…
I na koniec SZPILKI NA LACKOWEJ 🙂
IMG_2030
miejsca

Tak jak obiecałam będę opisywać miejsca w górach, w Polsce, które są moimi „domami”.
Dziś będzie o Jolinkowie.
DSC01112
Zacznę od gospodyni, którą poznałam przez telefon. Szukałam klimatycznego miejsca na warsztaty z dziećmi – domu, gdzie można zobaczyć inne, piękniejsze życie niż w bloku w dużym mieście. Takiego miejsca, gdzie jest przestrzeń, góry i zwierzęta. Znalazłam Jolinkowo w internecie i się zakochałam (sami zobaczcie). Zadzwoniłam i gadałam z Jolą bardzo długo o wszystkim.
Potem pojechałam tam z Tomkiem na nasz pierwszy, wspólny wypad w góry. Przyszliśmy do Joli czarnym szlakiem z Tokarni, usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać jakbyśmy wcale nie robili tego pierwszy raz. Potem przy tym stole łapaliśmy oddech i zbieraliśmy siły, gdy Hanka wychodziła ze szpitala. W najtrudniejszym dla nasz czasie tu odnaleźliśmy dobrych ludzi i spokój. Pierwsza wycieczka Hani to właśnie wizyta u Joli w kwietniu rok temu i potem jeszcze kolejna w listopadzie.
IMG_1417
 Pierwsze spotkanie z kozą (też malutką)
IMG_1429
  Zasłużony odpoczynek na hamaku
DSC00534
i z tatą w drodze do Jolinkowa (listopad 2015)

Wczoraj odwiedziłam Jolę z siostrą.

To taki dom w górach, do którego zabieram wiele osób, nie tylko najbliższych i przyjaciół, ale też dzieci w ramach wycieczek z Lackową.

 

moja siostra Kasia

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
 niezapomniana klasowa przygoda
Jolinkowo to przede wszystkim Jola, o której nie będę pisać jaka jest, bo to każdy kto ją zna wie. Powiem tylko, że jest to osoba, do której zawsze mogę zadzwonić i pogadać, wyżalić się i poprosić o radę (kupno Pałoszówki też z nią obgadałam). Jola jest zaradna, konkretna i bardzo odważna – sama prowadzi gospodarstwo, przyjmuje gości i ma pod swoją opieką: 3 psy, 4 koty, 2 konie, 1 źrebaka i całe stadko kóz. Dom to ludzie, którzy tam mieszkają, a w przypadku Jolinkowa jeszcze zwierzęta.
z Jolą

 

IMG_1426

 

DSC01041
Jolinkowo jest dla mnie wzorem agroturystyki, a dlaczego? Tu jest odpowiedz:
DSC01047
 kot na piecu… marzenie
DSC01064
piec – dusza domu
DSC01055
 jedna z dwóch sypialni
DSC01030
ten stół, przy którym mają miejsce ważne rozmowy i widok z kuchni
DSC01065
 dbałość o każdy szczegół
DSC01081
 o kąpieli w takiej wannie chyba każdy śni
DSC01107
 i najmłodszy mieszkaniec Luzak
DSC01095
 kozy – wielka miłość Joli 🙂 i jestem pewna, że odwzajemniona
Cieszę się, że mamy takie miejsce w górach.

 

miszmasz

Dziś byłam z siostrą na spacerze w Beskidzie Makowskim i przez chwile siedząc w słońcu i czując się wspaniale myślałyśmy, zadawałyśmy sobie pytanie: „Gdzie jest Twój dom?”.
Mam wiele domów, bo dla mnie dom to miejsce, gdzie czuje się swobodnie, przytulnie. Są tam ludzie, których lubię i przy których czuje się po prostu dobrze. Dom to miejsce, które już znam i z przyjemnością tam wracam. Wiem, że jest tam cząstka mnie.
Mój najważniejszy i najcenniejszy dom jest tu:
Justyna i Tomek 463
W tych ramiach jestem najbezpieczniejsza i najbardziej kochana i tu mogę być sobą i po swojemu kochać, śmiać się, płakać, planować i wspominać.
Mam też dom w Krakowie i w Beskidzie Sądeckim, o którym marzę, aby był nie tylko moim domem, ale po trochu każdego kto go odwiedzi i polubi.
Mam wiele domów w górach i pomyślałam, że chciałabym Wam o nich opowiedzieć. Jutro opowiem o Joli i jej domu, który dziś odwiedziłam jak zawsze z przyjemnością.
Dodaje kilka zdjęć ze spaceru, a jutro będzie ich troszkę więcej.
DSC01007

 

DSC01115

 

DSC01009

 

miszmasz

Dziś 22 luty – niby zwykły dzień… ale jest to dzień urodzin generała Robert Baden-Powella (22.02.1857) i jego żony Olave Baden-Powell (22.02.1889).
Generał Robert Baden-Powell jest twórcą skautingu, dlatego rocznica jego urodzin to dla harcerstwa Dzień Myśli Braterskiej.
Ja wciąż czuje się skautką 🙂 i dlatego chciałam wszystkim złożyć życzenia – nie tylko osobom zrzeszonym w harcerstwie, ale wszystkim, którzy czują ducha braterstwa, przygody i natury.
Życzę Wam spełnienia marzeń, energii do wyznaczania i realizacji celów, wielu kilometrów szlaków i szczytów do zdobycia, a najważniejsze wspaniałych towarzyszy przygód, przyjaciół w czasie radości i w chwilach kryzysu.
Każdemu życzę takiej Pałoszówki, która jest naszym długoterminowym planem i daje powody do życia przez wielkie Ż.
chata górska

W chacie mieliśmy pierwszych gości – Tradi Winter Camp. Mimo deszczu i niesprzyjającej wędrowaniu aury przybyło 18 osób. Okazało się, że Pałoszówka jest dużo bardziej pojemna niż nam się wydawało i każdy znalazł dla siebie odpowiednio dużo miejsca. Ciepłej wody do mycia też wystarczyło :).

DSC_5956

Dzięki grupie ze zdjęcia nasza przygoda z turystami rozpoczęła się w najlepszy i najpiękniejszy sposób – Mszą Św. Dla mnie osobiście była to niezwykła Msza Św., bo w naszej chacie 🙂 i w języku łacińskim – była to Msza Trydencka.

DSC_5891

Zaczęliśmy też od suszenia butów i ciepłej herbaty dla każdego – kubków wystarczyło :).

DSC_5950

Do tradycji chyba też przejdą proziaki…

DSC_5916

Niezastąpiony Bajerek jak zwykle przy piecu

DSC_5915

i jest też szef grupy Tomek z plackiem 🙂

DSC_5921

i tata Marek z siostrą Kasią 🙂

DSC_5923

Jestem już bardzo zmęczona, bo siedzieliśmy w nocy do 4 rano i bardzo szczęśliwa, bo:

  • udało nam się stworzyć klimat
  • myślę, że każdy czuł się w chacie dobrze, a niektórzy nawet bardzo 🙂 a przecież to jest najważniejsze
  • dla każdego wystarczyło herbaty i placków
  • wszyscy się pomieścili:
DSC_5908

 

DSC_5952
  • przez cały czas było ciepło 🙂 – poparzcie na gołe nogi na zdjęciu 🙂
  • udało się podłączyć pompę i ciepła woda była dla każdego
  • trudno było się pożegnać, a jeszcze trudniej wyjść z chaty i wrócić do Krakowa…

A teraz najważniejsze podziękowania.
Dziękuję:
– Grzesiowi Szarkowi za przyprowadzenie grupy 🙂 i zdjęcia
– Hanii Szarek, której z nami nie było, ale ona wpadła na pomysł spania u nas
– Kasi Bajer za to, że jest mają prawą ręką i za obsługę pieca
– tacie za przywiezienie do chaty i fachowe oko
– siostrze za pokazanie grupie drogi do chaty i pomoc
– chłopakom za rąbanie drewna i przyniesienie pompy.

Jeszcze kilka zdjęć:

DSC_5940
DSC_5870
DSC_5954

 

miłość

Dziś Walentynki, których z Tomkiem nie świętujemy… My swoją miłość celebrujemy codziennie w kanapkach do pracy, w chwilach dla mnie, w spacerze i kawie.
Kiedyś ktoś powiedział mi, że gesty się nie liczą, że tu chodzi o wielkie rzeczy: ślub, wierność, dzieci i dom. A co gdy przyjedzie szary dzień – bez wielkich rzeczy? Większość naszego życia to zwykła codzienność. To ona się liczy, a w niej gesty: przytulaniec, puszczenie oka, zgrzyt klucza i radość z powrotu do domu. Miłość to małe gesty, z których wychodzą wielkie rzeczy.
Ks. Andrzej Zwoliński porównuje miłość do chleba, który je się codziennie, a mimo to nigdy się nie nudzi.
My naszą miłość jemy codziennie i codziennie mamy Walentynki :). Nasza miłość przeżyła kilka wielkich rzeczy i próbę, dzięki czemu wiem, że sens ma powtarzanie „Kocham Cię”, zwykły uśmiech, talerz z obiadem i dobra kawa robiona przez Tomka, który wcale kawy nie pije…
DSC00817
Chciałabym, aby w chacie zamieszkała miłość. Chce, aby tu zawsze był czas na herbatę podaną z uśmiechem, na siedzenie przy piecu, na rozmowę i zadumę. Chce, aby w chacie nigdy nie zabrakło kapci dla przyjaciół. Tego sobie dziś życzę i każdego dnia.
Jutro przyjmuje pierwszych gości w chacie 🙂 i martwię się, bo nie mam tyle kapci. Na szczęście jest herbata, cukier i ciepły piec.
IMG_3138
  a i jeszcze wiersz 🙂 mój ulubiony:

Zaskoczenie
Bez księżyca
I bez górnych myśli
Bez serenad
Śpiewanych w maju
Tak po prostu
Zwyczajnie
Jest już
Wielkie serce
I wielkie wołanie.
Miłość przychodzi w starych kapciach
Siada cicho na krześle przy herbacie
I wspomina, mówi, szepce, milczy
O tym chlebie, który stał się miodem.
Andrzej Zwoliński