wdzięczność

Chodzi o to, aby żyć całym życiem każdego dnia. Aby nasze szczęście było tu i teraz. A jeśli nie cieszysz się, oczekujesz zbyt wiele, nie umiesz wstać rano z łóżka mimo tego, że nic Ci nie dolega, dąsasz się bez powodu, rzucasz fochy, masz humory, to idź na szkolenie. Musiałam to napisać… trochę prześmiewczo. Ostatnio jest coraz więcej kursów z życia, a wystarczy przejść się wieczorem po szpitalnym korytarzu, zajrzeć do sali, porozmawiać z mamą Amelki. Czasem potrzeba wstrząsu… takiego wydarzenia, które pokaże nam, że nic nam się nie należy i  że wszystko możemy stracić w kilka minut. Wtedy jakoś szybko przewartościowujemy swoje życie i bardziej doceniam każdy dzień.

Odważnie i całym życiem

Każdy powinien przeżyć coś ponad swoje siły… wejść na swój szczyt, na swój Everest. Wtedy nie potrzeba żadnych szkoleń, psychoterapii, wydanych pieniędzy na coachów, kręgów naprawczych i innych dziwnych wynalazków dzisiejszego świata. Kiedyś ludzie nie mieli innego wyjścia i musieli żyć. Nie zastanawiali się rano w łóżku czy warto dziś wstać i działać, to było ich być albo nie być… Goniła ich praca i natura.

Mi zawsze się chce. Gdy w moim życiu było trochę trudniej wracałam do swoich szczytów. Kurcze Justyna dasz radę, przecież zrobiłaś to… Czym jest ten magiczny Everest? Jaki jest Twój? Nie wiem, bo każdy ma w życiu inne wydarzenie, doświadczenie.

Moim pierwszym takim doświadczeniem ponad moje siły była sprawność Trzech Piór zdobyta na obozie harcerskim nad jeziorem Barlin w 2005 (???). Polega ona na przetrwaniu trzech prób: milczenia (24 h bez słowa), głodu (24 h bez jedzenia) i samotności (24 h samemu w lesie). Zgodziłam się na podjęcie tego wyzwania tylko po to, aby zyskać w oczach swoich harcerek. Byłam przekonana, że polegnę na pierwszej próbie i nie będę musiała iść do lasu. Sama chęć zdobycia tej sprawności pokaże mojej drużynie, że się nie boję. Stało się inaczej musiałam stanąć twarzą w twarz ze swoim największym strachem – lasem w nocy. Przygotowały mnie to tego mniejsze wydarzenia – każda noc spędzona w samotności w namiocie na obozie rok wcześniej, które przypłaciłam gorączką ze strachu. Pokonałam swój ogromny lęk. Potem przed kolejnymi Everestami  zawsze wracałam to tej nocy w lesie. Mój Everest rósł i rósł… teraz boję się mniej.

Jest i prawdziwy Mont Everest 🙂 zdjęcie Tomka, listopad 2013

Doświadczenie

Teraz żyję całym życiem. Hanka mnie tego nauczyła i harcerstwo wraz z moimi Everestami. Dziś znów doświadczyłam szpitala. Tym razem inna mi bliska osoba się w nim znalazła. A ja po raz kolejny dostaję od Boga wiadomość: nie odkładaj szczęścia na potem!

Czasem myślę, że pełnie szczęścia osiągnę jak wyprowadzę się w góry i że na prawdziwą radość muszę poczekać. Tak nie jest. To jest we mnie. Mam w życiu tak wiele dobra… każdego dnia 🙂

dziecko w chacie

Od kiedy zaczęłam na poważnie myśleć o sobie jako o matce to widziałam siebie z dzieckiem w chuście biegającą po górach. Oczywiście z mężem, który dźwiga ciężki, obozowy ekwipunek. W marzeniach były bazy namiotowe, ogniska i sama natura. Potem rzeczywistość zweryfikowała wyobrażenia. Hani nie dało się nosić w chuście. Na pierwsze poważne wędrówki po górskich szlakach musieliśmy poczekać do czasu, aż mogła siedzieć w nosidle.  Spacery z wózkiem i na rękach były wcześniej. Pierwszy Hani wyjazd w góry odbył się w kwiecieniu 2015 do naszego ukochanego Jolinkowa. Przy Ignasiu musiało być inaczej. Dla mnie chustonoszenie to przede wszystkim sposób na chodzenia po górach z małym dzieckiem.

MOJE CHUSTONOSZENIE

Do chustowania nie dorabiam żadnej ideologi. Jest to po prostu jedyny sposób, żeby pójść w gór z niemowlakiem. Przyznam się jednak, że uwielbiam chustonoszenie i stosuje je również w mieście. Jest to element naszego porannego rytuału. Po wylegiwaniu się z siostrą w łóżku rodziców, Ignacy wskakuje do chusty i idzie z mamą odprowadzić Hanię do przedszkola i na poranny spacer. Mi jest wygodniej z chustą, bo jest szybciej i mogę bez problemu biec za Hanką, która pędzi z górki na hulajnodze do swoich codziennych obowiązków i koleżanek. Przyjemniej jest również tak z rana poprzytulać się w porannych promieniach słońca.

Tego trzeba się nauczyć. Początki wydają się trudne, ale mi pomogło spotkanie z doradczynią chustową i filmiki na youtubie. W końcu zdecydowałam się na kieszonkę, zamiast kangurka, którego nauczyłam się w trakcie warsztatu. Kieszonka wydaje mi się stabilniejsza – to moje osobiste odczucie. Podobno kangurek lepiej sprawdza się przy noworodkach. Ignacy jest noszony w chuście od 3 tygodnia życia. W sumie spędził w niej znacznie więcej  czasu niż w wózku. Chusta jest używana u nas prawie codziennie, ale doceniam też wózek, bo on daje więcej swobody i dziecku i mamie oraz mieści wiele, innych rzeczy… aaa i powoli dochodzimy do minusów chusty. Dla mnie są one dwa:

  1. uff jak gorąco. Jestem osobą, której zawsze jest ciepło. W upały w chuście bardzo się z Ignasiem grzaliśmy, za bardzo…
  2. uff jak boli. Ostatnio zaczęły mnie boleć plecy i pewnie chustonoszenie jest jedną z  przyczyn tego stanu zaraz obok nie dbania o siebie w tej kwestii, podnoszenia dzieci na wysięgu itp…

Chusta służy nam jedynie do przemieszczania się, czyli nie używamy jej w domu. Ciężko mi ubrać buty z Ignacym w chuście, a co dopiero odkurzać czy gotować. Może jak będzie starszy i noszony na plecach to byłoby to możliwe. Ale moje dzieci są podłogowe 🙂 – same rozwijają się i bawią na macie, czy specjalnym kocyku (przynajmniej tak było z Hanią). Nie widzę sensu wykonywania domowych prac z dzieckiem na plecach. Jest czas samodzielnej zabawy (wtedy mama sprząta) i czas zabaw z mamą.

WYBÓR CHUSTY

Nasza chusta wybrała się sama, czyli odziedziczyliśmy ją po kuzynie Piotrusiu… więc nie było zastanawiania się i dobierania. Ja bardzo chwalę sobie paski, bo to ułatwia wiązanie. Mamy tylko tą chustę i mimo, że używamy ją bardzo dużo to nie potrzebujemy więcej. Chusta bardzo szybko schnie. Nie jestem mamą gadżeciarą, więc nie muszę mieć kolekcji chust pod kolor bluzek. W tej kwestii jest mi bliżej do mamy-minimalistki, bo jestem naprawdę odporna na przemysł ciążowy, niemowlęcy i dziecięcy. Bez wielu produktów reklamowanych w internetach moje dzieci są szczęśliwe, za to mają najprawdziwsze patyki z najprawdziwszego lasu… A ja za oszczędzone pieniądze kupię sobie kiedyś Bolesławca do mojej agro.

dziecko w chacie

Wrzesień przyszedł trochę z zaskoczenia. Tak długo czekałam na wakacje i lato w chacie, a już zaczyna się rok szkolny. Hania poszła do przedszkola, a my z Ignasiem będziemy odkrywać uroki miasta. Przyszedł czas na krótkie podsumowanie. W tym roku letni pobyt w Pałoszówce był dla nas bardzo monotonny i trochę „nudny” – nie zrobiliśmy nic ciekawego i wielkiego w oczach człowieka dorosłego. Ja i Tomek większość czasu spędziliśmy na staniu. Na staniu przy motylku, przy kwiatku, przy drzewku, przy mrówce…. czasem udawało nam się przespacerować do następnego krzaczka, kamyczka, patyczka. Nie byliśmy nigdzie dalej niż na Cyrli, czy w Makowicy. Cały nasz czas był dostosowany do dzieci. Nasze potrzeby wędrowania, spacerowanie po górach ograniczyły się do haniowych kroków, a czas do ignasiowch karmień. Wydaje Wam się pewnie, że to trochę smutne i ciężkie. Rzeczywiście, czasem były nerwy i niecierpliwość. Człowiek musi zapomnieć o swoich potrzebach. My uwielbiamy chodzić na długie spacery. Jednak teraz jest czas dzieci i czas odkrywania świata z nimi.

Dzieci w las!

Nie wiem może to ja wyszukuję takich informacji, ale wydaje mi się, że coraz popularniejsze robi się wysyłanie dzieci w naturę! Powstają leśne przedszkola, blogi o tej tematyce, w internowanych sklepach można nawet za dużą cenę kupić kawałki lasu do zabawy, są grupy ludzi, którzy taplają się w błocie (w środku miasta!!!). Dzieci najlepiej rozwijają się na łonie przyrody i nie potrzeba na to pieniędzy. To jest coś o czym moja mama i pewnie każda mama przed erą smartfonów wiedziała. Technologia nie jest najlepszą rzeczą jaką możemy zaoferować małemu dziecku, a nawet nastolatkowi. Niestety we współczesnym świecie i z tym dzieci muszą się oswajać, żeby potem móc mądrze z tego korzystać.

W chacie posyłanie dzieci w naturę, las wychodzi naturalnie. Trzeba tylko dostosować tempo, otworzyć oczy na rzeczy, które dla nas już dawno stały się niewidoczne i nauczyć się mówić o tym, co dla nas już dawno jest oczywiste i niestety często zapomniane.

Hania już wie, że to goryczka i że jest pod ochroną.

Ja i Hania chodzimy kupować… uwielbiamy zakupy w pobliskim hipermarkecie. Nie potrzebujemy tam pieniędzy, dojeżdżamy tam autem, które napędzane jest wyobraźnią, a czasem to pociąg czy kareta dla księżniczek i jest tam wszystko co tylko zapragniemy. Wracamy z pełnymi plecakami i brzuchami, bo jest tam restauracja.

Hania jest również posiadaczką kilku nieruchomości. Najpiękniejsza to rezydencja pod modrzewiami z wielkim tarasem, z którego rozpościera się widok na dolinę Popradu. W tym domu jest również salon, sypialnia, kuchnia i łazienka.

A zadaniem rodziców jest wejść w ten świat i zobaczyć więcej…

Dzieci nie potrzebują wiele

Większość naszych zabawek mieszka w półkach i kątach. Za to patyki i kamyki zajmują krzesła, stoły i honorowe miejsca. Najlepsze przedmioty do zabawy to te, które wymagają wyobraźni. I w ten sposób często na spacerach gadaliśmy do kamienia, który oprócz tego, że był niezawodnym telefonem nie wymagającym ładowania, był aparatem fotograficznym i wyświetlaczem bajek. Niestety zdjęć nie udało się nam wywołać, bo nikt w PL nie zna się jeszcze na tak zaawansowanym sprzęcie.

i o to jest! Super nowoczesny bez potrzeby ładowania baterii i zawsze z zasięgiem… aaa i najważniejsze – dzieci od niego nie głupieją, a wręcz przeciwnie rozwijają swoją wyobraźnię 🙂

Mama gapa nie zabrała Ignasiowi żadnej zabawki… ale wystarczyło trochę bibuły, sznurka. … i tak minął letni czas w chacie. A już chciałabym powiedzieć: Dzieci w las! i dorośli też ;).

miłość

Jeszcze został tydzień do naszej 5 rocznicy ślubu… powinniśmy się jakoś przygotować do tego wielkiego dnia. A może ten dzień ma być naszym zwykłym czasem. Każdy dzień przeżyty z miłością powinien być wielki i powinno być to dla nas zwyczajne. Tak jak zwyczajne jest to, że jesteśmy dla siebie po prostu mili, dobrzy i sobie ustępujemy, robimy przyjemności itd… Czasem jednak trzeba wieczorem usiąść na tarasie, posiedzieć i uświadomić sobie jakie to niezwykłe (gdy ma się dzieci to samo siedzenie wieczorem w dwójkę jest czymś niesamowitym). Przecież znamy statystyki… tyle się mówi o rozwodach i tyle jest wśród nas małżeństw niemiłych, nieudanych i w kryzysie.

Drewniana rocznica

5 rocznica ślubu jest nazywana drewnianą, co mi się osobiście bardzo podoba. Nasze życie z Tomkiem jest bardzo drewniane. Oboje marzymy o drewnianym domu i oboje lubimy zapalony piec i kominek, ogniska, świeży las wiosną i buczynę karpacką latem i kolorowe liście jesienią. Drewno kojarzy mi się z ciepłem, dobrem, naturą, Bogiem. Ma tak bardzo wiele odsłon i funkcji. Jest różne jak różne są odmiany miłości. Każdy kawałek drewna jest inny jak każda para, która ma 5 rocznicę ślubu. Drewno daje schronienie, ciepło, poczucie bezpieczeństwa i przygodę. Jest zwyczajne tak jak powinna być zwyczajna miłość. Jest niezwykłe tak jak powinna być niezwykła miłość.

5 lat

Ostatnie 5 lat to najintensywniejszy i najbardziej niezwykły czas w moim życiu. Z drugiej strony jest tak bardzo normalnie i naturalnie. Czuje, że moja wędrówka prowadzi po właściwej ścieżce. Uwielbiam bycie żoną. Z tej miłości urodziła się dwójka pięknych dzieci i powstało miłe miejsce w górach – nasza chata. Z tej miłości każdego dnia rodzi się uśmiech i poczucie szczęścia.

Gdzie mieszka miłość?? 🙂
Miłość mieszka w nas… brzuszkowa sesja, maj 2018

Świętowanie

Długo rozmyślaliśmy nad sposobem uświęcenia tego dnia. Poprzednie rocznice  ślubu w miarę możliwości spędzaliśmy sami w górach i na tańcach. W tym roku jest to niemożliwe, dlatego postanowiliśmy uczcić ten dzień zupełnie zwyczajnie. Drewnianą rocznicę chcemy ofiarować Temu, który nam ciągle pomaga. Miło nam będzie jeśli z nami będziecie chcieli poświętować. Zapraszamy na Mszę Świętą, podczas której będziemy dziękować za nasze 5 lat małżeństwa, 7 września 2018 o 18.30 w kościele Niepokalanego Poczęcia NMP na Azorach w Krakowie.

 

dziecko w chacie

W ostatni weekend pojechaliśmy pierwszy raz do chaty z synkiem. Ignaś w piątek 6 lipca skończył swój pierwszy miesiąc. Hania w tym czasie bawiła się u dziadków. Następny wyjazd będzie już w czwórkę.

Z powodu wieczornych maratonów Ignasia przy piersi postanowiliśmy poczuć się 10 lat młodsi i wyjechać w porze jego spania po drugim nocnym karmieniu, czyli ok. 4-5 rano. Udało się nam wyjechać o 4.51 spod bloku :). Na przełęczy byliśmy już o 7 (nasz najlepszy czas!), więc mieliśmy całą sobotę dla siebie. Ten dzień przeznaczyliśmy na pierwszy chustowy spacer do Cyrli i zbieranie porzeczek, których w tym roku jest bardzo, bardzo dużo. Tyle udało się zrobić, reszta naszego czasu minęła jak zawsze na obsługiwaniu niemowlęcia i jego mamy, która nie ma nawet chwili, żeby zrobić sobie rano kanapkę (Ignaś preferuje również poranne sesje przy cycku (o czym nie będę pisać, bo to temat rzeka, który budzi wiele emocji)). Tato sobie świetnie z tym radzi.

Po co?

Dzieci w góry zabieramy przede wszystkiemu z uwagi na siebie… to dla naszego zdrowia psychicznego i szczęścia – po prostu to lubimy! I tu napiszę taki frazes Szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci.

Jednak to nie do końca prawda. Jest to nasz sposób na życie i chcemy przekazać to dzieciom. Jest wiele pozytywów płynących z pobytu w górach nawet dla bardzo małych dzieci:

  • świeże powietrze! – dla nas Krakusów to bardzo ważne;
  • bezpieczne, naturalne bodźce ważne dla rozwoju dziecka. Tu się zatrzymam. Natura, las, polana nie może przebodźcować dziecka. To zawsze będzie dobre, niemowle w górach nie będzie nadmiernie pobudliwe. Otaczająca zieleń uspokaja, muzyka wiatru, ptaków relaksują, a dziecko jest zdrowe psychicznie i fizycznie. A teraz pomyślcie o mieszkaniu z włączoną prawie 24 h na dobę plazmą na pół ściany, o hipermarkecie z kolorami, muzyką i tłumem ludzi. Połączcie to zestawienie z małym dzieckiem… i to są niebezpieczne bodźce;
  • bakterie, wirusy, brudy i zmiany temperatury, które uodparniają dziecko i według mnie są znacznie bezpieczniejsze od tych miejskich np. z supermarketu, czy z ulicy pełnej samochodów;
  • dzieci w górach są zdrowsze i szczęśliwsze, co widać na zdjęciu 🙂

ludzie, miłość

Mam ogromne szczęście, bo w moim życiu jest dwóch wspaniałych ojców – mój tata i tata moich dzieci.

Mój tata

Ostatnio dużo słucham mądrych ludzi, którzy wspaniale mówią o miłości, małżeństwie i rodzinie. Układa mi się w głowie wiele puzzli w jedną całość. W tej układance życia ważną rolę ma ojciec i jego miłość. Teraz wiem, że dzięki mojemu tacie odnalazłam się i zawsze znałam swoją wartość (mimo wielu upadków). Mój tata zawsze kochał i szanował moją mamę. Moi rodzice pokazali, że można całe życie kochać. Teraz z uczuciem ciepła na sercu wspominam ich niedzielne, popołudniowe drzemki, kiedy zawsze się przytulali. Rosłam w poczuciu bezpieczeństwa. Jacek Pulikowski, którego ostatnio ciągle słucham, mówi, że dziecko potrzebuje od rodziców 4 rzeczy: miłości, miłości, miłości i miłości. Pierwsza to miłość matki (pierwotna, bezinteresowna), druga – miłość ojca (warunkowa, wymagająca), trzecia miłość między mamą i tatą (daje poczucie bezpieczeństwa, stabilności) i czwarta miłość do Boga. Czuje, że u mnie w domu wszystko było dobrze, dostałam to co trzeba. Kiedyś wspaniały człowiek –  ks. Grzegorz, który pomagał w hospicjum, powiedział mi, że bardzo dużo dobra dostałam. Każdego dnia za to dziękuję i wiem, że nie mogę tego zmarnować.

Moi najwspanialsi ojcowie: mój tata i mój mąż Tomasz – tata Hani i Ignasia

Tata oddał mnie w ręce najlepszego człowieka – Tomka. Nauczył mnie miłości i dzięki temu wiedziałam, że to jest ten człowiek i ta miłość. Dziękuję!

Tata Tomek

Tomek to najodważniejszy tata jakiego znam. Gdy urodziła się Hania i było naprawdę ciężko, on nigdy się nie poddał. Pokochał Hankę od razu taką jaka była nieidealna… A ja płakałam, a on przy mnie nigdy. Zawsze był dla mnie siłą i podporą. Nigdy we mnie nie zwątpił i nie przestał kochać ani na chwilę, nawet gdy miał powody. A ja czerpałam z jego oczu, serca, gestów moc i wiarę, która wszystko zwyciężyła i będzie zwyciężać. Dziękuję!

TATA

Wszystkim Tatom w dniu ich święta życzę cudownych dzieci i jeszcze cudowniejszych żon! To Wy dajcie mamom super moce! Kobieta, która ma wsparcie i miłość od męża może wszystko.

 

miłość

Mam taki swój ulubiony cytat o marzeniach:

„Mam całe stosy marzeń (…) To jest kwestia statystyki – jak Pan ma jedno marzenie, to jest spora szansa, że się nie spełni, ale jak Pan ma ich tysiące, to co chwila spełnia się któreś z nich. Właśnie na tej zasadzie mi się wciąż udaje realizować marzenia – stosuję teorię wielkich liczb i odrobinę wiedzy na temat statystyki.”
Wojciech Cejrowski

Staram się kierować tą prostą myślą… Jest w niej ukryta pewna prawda – żeby mieć dużo marzeń to muszą to być dość zwykle marzenia (Cejrowskiemu pewnie nie o to chodziło, bo on akurat robi wielkie rzeczy, ale w zwykłych czasem mu trochę nie wychodzi) i trochę tych niezwykłych również. A może inaczej, że trzeba doceniać zwykłe rzeczy i czasem naprawdę codzienne sprawy mogą być zrealizowanymi marzeniami.

Kiedyś wydawało mi się sprawą oczywistą, że będę miała męża, dwójkę dzieci i pracę, którą lubię. Każde dziecko tak myśli, że jako dorosły człowiek będzie herosem albo sławną osobą, a już na pewno, że będzie szczęśliwym człowiekiem. Potem z biegiem lat to się zmienia. Okazuje się, że nie jest to takie proste, że trzeba walczyć o swoje szczęście. Rzeczy, które kiedyś wydawały nam się naturalnym biegiem życia tak naprawdę nie są takie oczywiste.

MAŁŻEŃSTWO

Będę się powtarzać: mój Tomasz to mój osobisty cud! To nie jest tak, że się to stało i jest to normalna sprawa. To cud, że się wydarzyło w danym momencie życia, że się spotkaliśmy w tłumie i zauważyliśmy, że to prawdziwa miłość.

RODZINA 2+2

Zawsze marzyłam o przynajmniej dwójce pięknych dzieci. Wydawało mi się sprawą oczywistą, że dzieci rodzą się śliczniutkie, malutkie, pachnące i zdrowe. Hania zweryfikowała to myślenie. Z porodówki wróciliśmy do domu z pustym łóżeczkiem.  Ostatnio często wracał do mnie ten czas. Hania nauczyła mnie, że trzeba doceniać to co się ma. To nie jest oczywiste, że po porodzie słyszysz pierwszy krzyk dziecka i dostajesz bobasa do rąk. Hania nauczyła mnie, że wszystko jest możliwe… że wiara czyni cuda – to mój kolejny cud i zrealizowane marzenie! Było bardzo ciężko, ale wyszliśmy na prostą.

Znając naszą historię zrozumiecie, że gdy 6 czerwca o 23.20 na świecie pojawił się Ignaś – zdrowy, śliczny, malusi (ale przerósł nas wszystkich w swojej wadze urodzeniowej 3050 g), ja nie mogłam przestać się uśmiechać. To nie jest oczywiste, że rodzą się zdrowe dzieci… to jest cud. Dobrze, że jest to codzienny cud… Jak wiejski, pachnący chleb powszedni, który nigdy się nie nudzi. Jest codziennie, ale należy za niego dziękować i odnosić się z szacunkiem. Czasem go nie ma, a wtedy oznacza to wojnę albo inną klęskę żywiołową.

JESTEM SZCZĘŚLIWA Jestem tak bardzo szczęśliwa w tej nowej codzienności. Każdy dzień to moje zrealizowane marzenie. W końcu mogę poczuć jak to jest opiekować się maleństwem, mieć normalnie nieprzespane noce bez strachu o każdy oddech dziecka, karmić piersią. I pisząc ten post piję ciepłą herbatę!!! Myślę, że przeżywam to szczególnie, bo mam już dwójkę dzieci, ale nigdy nie miałam bobasa przy piesi i takiego mojego maluszka w ramionach. Hanka nauczyła mnie, że nie zawsze jest normalnie i teraz doceniam to jeszcze bardziej. A ona tak pięknie zareagowała na braciszka i jest taka duża i śliczna. Hanka to moja najpiękniejsza życiowa lekcja, która nauczyła mnie bycia szczęśliwą.

Dumna siostra 🙂

miszmasz

Tak siedzę w domu… w mieście. Maj i czerwiec to zawsze były moje najaktywniejsze miesiące w roku. Odkąd zajęłam się realizacją marzenia o własnej firmie i zabieraniu innych w ciekawe miejsca, maj i czerwiec kojarzył mi się z ciągłym przepakowywaniem i górami między czasie dla siebie, Tomka i potem też Hanki.  A chata w tym najpiękniejszym okresie wcale nie była odwiedzana tak intensywnie i nie było kiedy zrobić syropu z sosny, czarnego bzu. Doszłam to tego, że patrzę na ogrody innych ludzi z zazdrością, a u siebie nie mam kiedy nic posadzić i o nic zadbać. W maju i czerwcu zawsze coś się dzieje. Dobrze, że na ten rok postawiłam sobie wyzwanie i napisałam pracę podyplomową, którą właśnie skończyłam… to mnie jakoś uratowało przed poczuciem czasu nie wykorzystanego w pełni.

Majowa chata ginie w zieleni…

Ja już naprawdę nie mogę oglądać zdjęć na FB, bo mnie niesie, a musiałam się dostosować do wielkiego brzucha, słabości własnego ciała i małego człowieka, którego jeszcze nie ma… ale teraz to już kwestia dni :).

Zawsze mnie nosiło i teraz zaczęłam zastanawiać gdzie jest problem. W chacie mnie aż tak nie nosi… Opuszczam ją czasem podczas dłuższego pobytu np. miesięcznego bardziej z poczucia obowiązku i że trzeba gdzieś coś zobaczyć innego. Zrobiliśmy sobie z Tomkiem postanowienie, że co roku będziemy jeździć na tydzień jego urlopu gdzie indziej niż do chaty. W pierwszym roku się udało, a potem już nie. W tym roku też się nie uda, ale to już w trochę innych powodów.

Może problem nie jest w mieście, ale we mnie. Ja i moja siostra to chyba jedyne mi znane osoby, które rozpłakały się, że zostało im zaproponowane zjechanie kolejką z  Kasprowego Wierchu, a nie zejście. Zjechałam, bo buty były całe mokre i decyzja nie należała tylko do mnie.

Ciężkie były dla mnie ostatnie tygodnie w sposób przenośny i dosłowny. Udało się jednak odkryć kilka pozytywnych rzeczy np. pięknie kwitnące akację po drodze do przedszkola i że da się nic nie robić.  Może w życiu człowieka powinien być tak czas, kiedy się zatrzymujemy. Bardzo trudno mnie zmusić do zupełnie biernego odpoczynku. Na razie jedyną osobą której się to udało jest mały człowiek w moim brzuchu. Nawet Hanka mnie nie zatrzymała, a może nawet zmotywowała, żeby dać z siebie jeszcze więcej. Niektórzy chcą nam wmówić, że dzieci nic nie zmieniają w naszym życiu. A jednak zmieniają i to zanim się pojawią. Jeszcze będę musiała odpracować to majowe nieróbstwo…

Dzień Dziecka

Chciałam Wam jeszcze napisać coś górnolotnego o Dniu Dziecka, ale oczy mi się przymykają, więc odsyłam do życzeń z poprzedniego czerwca, kiedy byłam bardzo aktywna i mniej zmęczona: tutaj :).

i majowa Hanka z majowym kotem 🙂
ludzie

Dziś Dzień Matki i wszędzie króluje słowo mama… każdy coś chce powiedzieć, napisać, ale słowa i tak są puste…

Myślę, że dopiero będąc mamą można zrozumieć swoją mamę i otworzyć oczy – zobaczyć ogrom pracy, życia i serca, który włożyła w wychowanie swoich dzieci. Wydaj mi się też, że żadne dziecko nie jest w stanie oddać i wynagrodzić mamie lat i energii, którą włożyła w życie dziecka. Może tak ma być i taka nasza rola. My bierzemy od naszej mamy jej miłość, siłę, cierpliwość, aby potem oddać to naszym dzieciom. Nic tu nie ginie.

Z mamą i Hanią, dzięki której sama stałam się mamą…

Bycie mamą to dla mnie najtrudniejsze moje zadanie.

Dziś w dobie życia prywatnego, ale publicznego i na pokaz, gdzie każdy pokazuje najlepszą wersję siebie i nie do końca prawdziwą stawiamy sobie ogromne wymagania. Dążymy do idealnej matki z blogów, która zawsze jest uśmiechnięta. W internecie pokazywane są skrajności i w ten sposób mamy matkę spracowaną, która poranną kawę wypija wieczorem i jest szczęśliwa oraz matkę samorealizującą się, która z dzieckiem na ręku odhacza kolejne tropikalne miejsca na mapie i prowadzi super biznes super mamy. Na złoty środek nie ma tu miejsca….

Siedzę w pokoju, Hanka bawi się sama, a ja piję poranną kawę o 10.00 i coś jest nie tak, gdzie ta zimna kawa?? I gdzie te ważne, biznesowe maile?? Jestem zwykła i nie ma o czym pisać na FB. Mam też zwykłe dziecko i nie mogę się pochwalić, że czyta w wieku 2,5 roku… a może niezwykłe, bo w wieku 3,5 roku jeszcze nie mówi pełnymi zdaniami tylko wciąż po swojemu, a miała w ogóle nie mówić!

Super matki

Żyjemy w dziwnych czasach, kiedy sprawy zwykłe i normalne stają się niezwykłe i zasługują na najwyższe uznanie. Nagle bycie mamą staje się czymś nadzwyczajnym, czymś co wymaga nadmiernego wyrzeczenia i walecznej służy. Kobiety czekają na znak – macierzyński impuls, gdy już nic je nie cieszy i to dziecko kochane zanim się pocznie ma być lekarstwem na troski i codzienność. A przecież macierzyństwo to sprawa naturalna… taka ma być po prostu. Nigdy nie zastanawiałam się czy CHCE mieć dzieci, wydawało mi się, że tak ma być i to taki naturalny cykl.

Gdy czytam czasem posty koleżanek i rzucę okiem na tytułu wpisów na blogach to czuje się złą matką. Nie czytam pedagogicznych książek, wpisów o agresji, nie radzę się FB doradców. Bardzo kocham swojego męża jako swojego męża, a dopiero potem jako ojca moich dzieci. Jeżdżę do lasu i staram się nie myśleć o kleszczach, jeżdżę z Hanką autobusem, puszczam jej czasem (ostatnio częściej) bajki, żeby odpocząć, pozwalam jeść lody i bawić się w piasku. Czasem się na nią zdenerwuję i stracę cierpliwość. Wysłałam Hanię do przedszkola i dziękuję za te chwile dla siebie, które wcale nie są dla mnie, bo w tym czasie sprzątam i gotuję i odpoczywam. Tak jakoś się wydarzyło, że od kiedy Hanka jest w przedszkolu mi bardziej chce się spać i muszę bardziej dbać o siebie i nie długo godziny, które mam w domu sama będę musiała oddać.

Dziękuję!

Cieszę się, że moje dzieciństwo przebiegała w sposób naturalny i był czas na bycie dzieckiem i odkrywanie świata. Dziękuję swojej mamie za to, że chodziła z nami do lasu, robiła nam zagadki, pozwalała na bajki i swobodną zabawę i siedziała jak strażnik więzienia o zaostrzonym rygorze, gdy trzeba było nauczyć się czytać! Dziękuję za samodzielność i klucz na szyi. Za to, że miała dla nas czas i za to, że go czasem nie miała. Bez mamy odgrywały się najlepsze rzeczy w moim życiu i to dzięki mamie, że była z daleka. Przepraszam mamę za wszystkie złe słowa i wiele rzeczy – dopiero teraz widzę i wiem.

Chciałabym właśnie być taką mamą jak moja tylko trochę po swojemu 😀 …. nie sądziłam, że kiedyś będę tak myśleć ;).

Życzenia

A wszystkim mamą, życzę, aby umiały znaleźć złoty środek między miłością do dziecka, a do siebie. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Szczęśliwi rodzice to podwójnie szczęśliwe dziecko!

 

miłość

Jest taka chwila w ciągu dnia, która daje nam odpowiedzi, sprawdza czy jesteśmy szczęśliwi i weryfikuje nasze życie.  Jest to wieczór, moment gdy kładziemy głowę na miękką poduszkę i jeszcze chwilę nie śpimy. Do głowy przychodzą podsumowania, plany na następny dzień i marzenia. Z perspektywy czasu widzę jak w moim życiu zmieniała się ta ważna chwila.

Gdy dzień przechodzi w noc…

Kiedyś…

Gdy byłam nastolatką był to czas marzeń. Snułam wizje idealnej miłości i gdy miałam szczęście udawało mi się tak zaprogramować sen. Wspominam swoje nastoletnie życie jako dobre, ale i bardzo burzliwe. Miotałam się między przedsennymi wyobrażeniami, a rzeczywistością, czasem dość szarą i smutną. W tym czasie przeżywałam pierwszą wielką miłość i pierwsze jeszcze większe rozczarowanie.

Potem zawsze gdy kładłam się do łóżka z żalem stwierdzałam, że jest coś nie tak jak powinno. Dni mijały wypełnione pracą, ludźmi i samorealizacją, a wieczorem okazywało się, że czegoś brakuje. Dobrze wiecie czego… ciepła drugiego ciała i spokojnego oddechu ukochanej osoby.

Wieczór teraz

Teraz często moje dni nie są tak intensywne jak kiedyś, nie ma w nich tylu ludzi i są dużo bardziej spokojne. Za to wieczór jest idealny. Uwielbiam ten moment dnia, kiedy mogę przytulić się do ukochanego człowieka. Czasem rozmawiamy, a czasem milczymy. A ja w tym czasie w głowie dziękuję i wyliczam sobie ile dobra mam w swoim życiu. Snuje plan na następny dzień i modle się z wdzięcznością. Wiem, że jestem w odpowiednim miejscu. Teraz wieczór nie jest dla mnie czasem marzeń czy użalania się nad sobą, ale czasem dziękowania i realnych planów na przyszłość. Oczywiście i mi zdarzają się gorsze wieczorne godziny, gdy zaczynam wątpić czy się bać… ale nad swoimi wieczorami trzeba pracować jak nad całym swoim życiem.

Jeśli kładziesz się ze smutkiem do łóżka to może watro to przemyśleć. Gdy byłam nastolatką radzono mi, abym napisała na lustrze, że jestem piękna i szczęśliwa, abym z tymi słowami wstawała rano. Teraz już wiem, że nie tędy droga. Rób to wieczorem przed spaniem. A właściwie nie to. Wyliczaj sobie ile dobrych i realnych rzeczy jest w Twoim życiu i dziękuj. Może gdy zmieniają się wieczory to zmienia się życie.

Niektórzy ludzie boją się konfrontacji z tym wieczornym czasem i siedzą przed komputerem, książką póki nie zasną albo imprezują co wieczór. To chyba też nie jest dobra ścieżka. Czasem warto przyjrzeć się sobie.

O dziwo w chacie miewam gorsze wieczory. Powodem tego stanu jest na pewno brak porządnego łóżka… (chyba się starzeje hehe!!!) i cisza, do której nie jestem przyzwyczajona i nadsłuchuję odgłosów lasu. Wieczór weryfikuje moje próby górskiego życia i okazuje się, że jest jeszcze we mnie wiele strachu. Muszę nad tym popracować!

Chata w nocy… (fot. G. Szarek)