chata górska

Sezon letni w chacie zapowiada się bardzo dobrze. Może dlatego, że jesteśmy górsko wyposzczeni z Tomkiem. Staram się trochę stopować, bo za duże oczekiwania czasem bardzo szkodzą. Wiem już jak wygląda pobyt w chacie z dziećmi. Letni czas w 2018 z Hanką i małym Ignacym trochę minął się z moimi wyobrażeniami i czasem było mi naprawdę ciężko. Dużo mnie to nauczyło. Tym razem nie popełnię błędów z ubiegłego roku.

widok dziecko sezon letni 2019

Oczekiwania

Uczę się minimalizować swoje oczekiwania. Tym razem są one na pewno mniejsze i inne, niż w tamtym roku. Trzeba się pogodzić z tym, że raczej długie wyprawy będą niemożliwe. Na ślimaka widokowego chyba w tym roku pierwszy raz pojedziemy samochodem. A może życie nas zaskoczy! Nie oczekuje już, że zrobimy w chacie coś wybitnego (np. ogródek warzywny, ławki i stolik). Już wiem, że przy dzieciach i naszym trybie życia to się nie uda… Za bardzo lubimy spędzać czas razem i poświęcać go dzieciom i sobie nawzajem. Kiedyś gdy już dzieci pojadą na obóz harcerski, my sobie razem podłubiemy w ziemi i w drewnie. Pełen spokój. Nie liczę już na tłumy gości – już wiem, że niektórych to przerasta. Zaskoczcie mnie!

Spokój wewnętrzny

Teraz trzeba się w sobie pogodzić ze swoimi zmniejszonymi oczekiwaniami, a jeszcze lepiej spróbować ich nie mieć. W tamtym roku pomogła mi pewna niezbyt miła dla mnie sytuacja. Pozwoliła mi ona się zatrzymać, zastanowić i pogodzić się z tym, że rzeczywistość mija się z wyobrażeniami. Uspokoiłam się. W tym roku planuję osiągać wewnętrzny spokój i brać całą garścią to co da życie i las i chata.

sezon letni - niemowlę w górach
pełen luz… stawiamy w tym roku na grzanie się w słońcu

Sezon letni 2019 – zapraszam!

Obiecuję sobie i Wam, że w tym roku będę lepsza. Uczę się cieszyć każdą chwilą życia. Wiele się wydarzyło ostatnim czasie. Bliska mi osoba była ciężko chora i wraca do zdrowia. Mam coraz więcej nowych pomysłów i coraz mniej czasu – drzemki Ignasia są coraz krótsze. Blog, który czytacie, wypozycjonował się w googlu na hasło „życie z rurką tracheostomijną” na pierwszym miejscu (stan na dziś). A konkretnie ten wpis. Jest to dla mnie niezwykłe i bardzo ważne. Długo zastanawiałam się nad tym wpisem, ale już wiem, że pomaga on innym. Chciałam Was zaprosić do siebie, a ciągle zajmuję się innymi tematami.

Zapraszam Was do naszego górskiego życia. Mam nadzieje, że otworzymy sezon letni w następny, już wiosenny weekend. Wszystko zależy od pogody.

Można zapisywać się na weekendy i wakacje. Weekend majowy już zarezerwowany oraz wstępnie 7-9 czerwca, początek sierpnia. Ale wszystko do dogadania, bo chata jest mała, ale dużo ludzi mieści.

A tu podrzucam garść zasad i wiadomości dla tych co nie wiedzą jak i po co, czy można.

[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Odtwórz” ]

rodzina
ZAPRASZAMY!!!
dziecko w chacie, miejsca

Nie mamy zbyt dużego doświadczenia w zabieraniu dzieci zimą w góry. Dla nas ten chłodny i śnieżny czas to raczej okazja do poznawania miasta. Kiedy jak nie teraz iść nad Wisłę pokarmić łabędzie czy na Wawel, pochodzić Kanoniczą, pozwiedzać rynek. Turystów mniej niż latem (ale i tak dużo!!!), a w okresie świątecznym Kraków jest tak pięknie przystrojony. Wiosną, latem i jesienią jakoś nam szkoda czasu na miasto i wolimy siedzieć w przyrodzie. Ale zdarza się taki czas, że już nie możemy wytrzymać i chcemy zobaczyć tą najpiękniejszą, górską zimę. Nasze zimowe wyjścia w góry są niezbędne, aby normalnie funkcjonować.

zimowe wyjścia w góry- rodzina 1

Kiedyś Hani nie mogliśmy zabierać w góry zimą, a teraz ona nie bardzo chce z nami chodzić. Przy niskich temperaturach nie da się stać długo w jednym miejscu, trzeba pokonywać odległości trochę żwawiej niż małe, haniowe nóżki. Rozwiązaniem są sanki, ale i one nie wszędzie wjadą. Człowiek się namęczy, a i Hanka długo w nich nie wytrzyma. Dlatego pierwszą rzeczą, którą Wam tu napisze na temat zimowych wypraw z dzieckiem to fakt, że nie jest to dobre dla każdego małego człowieka. Hania jest teraz w takim wieku, że lepiej zostawić ją u dziadków, niż brać na siłę. Szczególnie, że nie chcemy jej zniechęcić. W ten sposób wszyscy są zadowoleni: Hania, my, dziadkowie.

zimowe wyjścia w góry - rodzina

Ignaś jest teraz w cudownym wieku na chodzenie z nami po górach – nie grymasi, nie narzeka. Jest najmniejszy w naszej rodzinie i wydawałoby się, że nie ma żadnego zdania i głosu przy wyborze trasy. A jednak jego osoba w znaczący sposób wpływa na nasze zimowe wyjścia w góry. Wszystko jest pod niego.

zimowe przytulanie

Wybór trasy

Zimą szczególnie ważny jest wybór trasy, bo nie zatrzymasz się na dłużej, nie zmienisz dziecku pieluszki na powietrzu, nie nakarmisz na mrozie. Dlatego celem wyprawy musi być schronisko lub inne miejsce, gdzie można się spokojnie ogrzać. Musi to być też schronisko, do którego łatwo dotrzeć. Aby dziecku było komfortowo to myślę, że może być w chuście/nosidle tak do dwóch godzin. Warto, aby po tym czasie mogło swobodnie się poruszać, rozprostować nogi.

Odpoczynek w Kolibie

Warto sobie dokładnie sprawdzić szlak. Teraz wiemy już to z doświadczenia. W sobotę byliśmy w Kolibie na Łapsowej Polanie. Sprawdziliśmy szlak niebieski z Noweg Targu na naszej mapie (2012 r.) i pojechaliśmy. Okazało się, że szlak był, ale już jest poprowadzony inaczej (aktualna mapa tu). W lecie to żaden problem dla nas. Dobrze orientujemy się w terenie i na mapie. Nie potrzebujemy szlaku, aby gdzieś trafić. Jednak zimą tylko oznakowane szlaki są przetarte i robi się problem. Brnęliśmy w śniegu zamiast 30 minut to 1,5 godziny. Oczywiście nie mieliśmy ani stuptutów, bo gdzieś się zawieruszyły, ani dobrych zimowych spodni (rakiet śnieżnych też nie!! – już widzę te nagłówki w Internecie: wybrali się zimą z niemowlakiem w góry bez przygotowania, GOPR znalazł ich poza szlakiem). Za to mieliśmy przygodę i bardzo mokre spodnie i buty. Ignaś był zabezpieczony, wiec nawet nie zauważył, że coś jest nie tak… a może jednak, bo mama ciągle zapadała się w śnieg i trzęsło bardziej niż zwykle.

Momentami śniegu było po uda

Nasze wybrane propozycję na zimowe wyjścia w góry (z małym dzieckiem, z Krakowa*):

  • Koliba na Łapsowej Polanie – niebieskim szlakiem z Mafianej Góry, gospodarz Koliby – Przemek dba, aby trasa była przygotowana i odśnieżona. Następnym razem jedziemy z Hanką i sankami.

Tu jeszcze dwa zadania o tym miejscu. Obecnie jest to schronisko, które znajduje się na mojej liście „najlepsze schroniska w górach”. Powodów jest kilka: smaczna, ciekawa kuchnia (to był właśnie nasz argument w sobotę, aby tam dojść i jechać 2 godziny zakopianką), piękny widok na Tatry, bardzo klimatyczna jadalnia (zimą zawsze pali się tu w kominku) i najważniejsze: gospodarze. Mam jeszcze swój osobisty powód – to przy tej chacie mamy pierwsze zdjęcie, na którym jesteśmy razem (jeszcze wtedy nic o sobie nie wiedzieliśmy).

z widokiem na Tatry
Uwielbiamy to miejsce
  • Schronisko PTTK na Kudłaczach. Ogromnym plusem tej wycieczki jest nieduża odległość od Krakowa – szybki dojazd. Mamy też swoją ulubioną trasę. Z Poręby idziemy na Suchą Polanę (nie szlakiem, znowu! – dlatego w przypadku dużej ilości śniegu nie polecamy), potem zielonym do schroniska, czerwonym pod Działek i zielonym schodzimy do Poręby. Kuchnia w schronisku znacznie się poprawiła.
  • Schronisko PTTK Luboń Wielki. Zimą nie polecamy żółtego szlaku z Rabki Zaryte. Najlepiej dowiedzieć się w schronisku (można wcześniej zadzwonić), który szlak jest przetarty.
  • Schronisko PTTK Leskowiec. Nie szczególnie lubię to schronisko, ale trasa z miejscowości Rzyki jest prosta i krótka, a widoki z Leskowca przyjemne dla oka.
  • Schronisko PTTK Maciejowa z Rabki czerwonym szlakiem. W Rabce mamy swoją ulubioną knajpę z tanim i dobrym jedzeniem (danie dnia w cenie 15 zł) – Hulaj Dusza.
  • Schronisko PTTK Stare Wierchy z Obidowej (niebieski szlak) – powiem, szczerzę, że jak już mam tak daleko jechać zakopianką to wolę dojechać do Nowego Targu i iść do Koliby na Łapsowej Polanie (ehh przez to ich dobre jedzenie).

*dlatego znajdziecie tu propozycję w miarę blisko Krakowa… długa jazda autem szczególnie zimą dla małego dziecka może być męcząca.

Po co nam zimowe wyjścia w góry?

Zastanawiasz się po co brać niemowlę w góry i to zimą. Odpowiedź jest prosta, bo tak… 😛 Zimowe wyjścia w góry są dobre dla zdrowia psychicznego rodziców (Ignaś jest na razie nierozerwalny z mamą, więc nie da się go na dłużej zostawić), dla zdrowia dziecka – zima w górach hartuje go, aby odpocząć od smogu i pooddychać czystym powietrzem. O inny powodach pisałam tu.

Tak śpi się najlepiej
zimowe wyjścia w góry i uśmiech
Ten uśmiech mówi wszystko
zimowe wyjścia w góry - balony na tle Tatr
A dla tych co doszli do końca postu – balony na tle Tatr
miłość

Nasza historia jest dość zwyczajna. Postanowiłam Wam ją opowiedzieć z okazji Walentynek, bo jest romantyczna. Jak pewnie każda miłosna historia. W naszej niezwykły jest czas, a właściwie jego brak. Większość opowieści małżonków wlecze się latami, a nasza jedynie miesiącami.

Zacznijmy jednak od początku.

Spotkaliśmy się z Tomkiem w październiku 2012 na kursie przewodników beskidzkich organizowanym przez SKPG Kraków. Moje pierwsze wspomnienia związane z Tomkiem pochodzą z pierwszego wyjazdu kursowego w Gorce (24-25.11.2012) i nie są jakieś specjalne – Tomek przejął po mnie grupę (tak, każdy kursant prowadzi grupę przez krótki czas), siedział koło mnie w pociągu i tyle. Nie byliśmy sobą zainteresowani w żaden sposób. Ani mi, ani Tomkowi nie przyszłoby do głowy, że za niecały rok zostaniemy małżeństwem.

Stan ten trwał do 3 kwietnia 2013 roku, kiedy Tomek postanowił skorzystać z facebookowego zaproszenie ode mnie i przyjść na slajdowisko. Po którym poszedł z nami na piwo i tańce, które zmieniły jego życie (wtedy jeszcze tego nie widział i ja też nie!!!).  Troszkę wypiliśmy, potańczyliśmy i wylądowaliśmy w Świętej Krowie na Floriańskiej na rozmowie. Otworzyliśmy się i coś zaiskrzyło. Potem były smsy i kolejne slajdowisko 9 kwietnia, tym razem o Ameryce Południowej. Prowadziło je cudowne małżeństwo, które bardzo szybko zdecydowało się na wspólne życie – Magda i Marcin Musiałowie. Oni nas trochę zainspirowali.

Zakochanie – nasza historia miłości

Właściwie to jest moja historia zakochania. O to kiedy i jak Tomek zakochał się we mnie trzeba go zapytać. Ja pokochałam Tomka zaraz przed spotkaniem o Ameryce Południowej. Po cudownie spędzonych chwilach i czułych wiadomościach nie widziałam jak się zachować, ale Tomek był już zdecydowany. Szłam z dziewczynami i zastanawiałam się co zrobię jak go zobaczę – podam rękę, pocałuję, przytulę?? Nie potrzebnie myślałam. Tomek przyszedł pocałował i wziął mnie na całe życie. Podjął decyzję, a ja się zakochałam. Myślę, że już wtedy widziałam, że chce z nim spędzić resztę moich dni.

Spotykałam wielu chłopców i większość z nich nie umiało tego zrobić, bało się decydować… Byli nijacy i życiowe wybory ich przerastały. Tomek umie podejmować decyzje – szybkie, ale przemyślane. To bardzo przydatna cecha w życiu. W ten sposób na kupno chaty zdecydowaliśmy się w dwa dni, a może od razu jak ją zobaczyliśmy. Nasze autko, które wjedzie na przełęcz, Tomek kupił w godzinę… Ja pojechałam na imprezę mikołajową i wracam, a tu nowy samochód. To wszystko oczywiście jest poprzedzone doświadczeniem i badaniem różnych opcji.

Od 9 kwietnia właściwie widywaliśmy się już codziennie. To był piękny czas długich spacerów, niekończących się rozmów, wspólnych wędrówek… i tak po 5 miesiącach 7 września 2013 stanęliśmy przed ołtarzem, aby przyrzec sobie miłość do końca życia. Nie znaliśmy się nawet roku, nie byliśmy parą przez pół roku. Ślub i wesele zorganizowaliśmy w dwa miesiące. O tym jak tego dokonaliśmy pisałam tutaj. Tak szybka decyzja o małżeństwie była poprzedzona doświadczeniem i wynikała z dojrzałości i wiedzy o samym sobie. Każde z nas wiedziało już czego chce w życiu. Było nam też dużo łatwiej, bo mamy takie same wartości, poglądy i otrzymaliśmy podobne wychowanie. Przez te 5 miesięcy bardzo dużo rozmawialiśmy i tak nam zostało. Komunikacja jest bardzo ważna. My przed ślubem mieliśmy wiele ważnych spraw przegadanych – ile chcemy dzieci, kto będzie sprzątał, jak będą wyglądały nasze finanse, w jaki sposób będziemy spędzać czas wolny i gdzie ma być nasza chata.

W nasze szóste wspólne Walentynki życzę Wam dużo czasu i chęci na wspólne rozmowy.

To przy Łapsowej Kolibie (wtedy było ta zamknięta chata) mamy pierwsze wspólne zdjęcia… a to trochę ponad 4 lata od tamtego zdjęcia

Tomek Justyna
i jeszcze raz my

ludzie, miłość

Podobno, gdy młodzi decydują się na małżeństwo to on  myśli, że ona się nie zmieni, a ona się zmienia.  Żona chce go zmieniać, a on się nie zmienia. W moim najbliższym otoczeniu jest sporo mądrych kobiet, które ciągle wierzą w mit zmieniania się mężczyzny po ślubie. Zbliżają się Walentynki i będzie mnóstwo wpisów o miłości. Ja napiszę o tym, że ludzie się nie zmieniają.

Według mnie ludzie się nie zmieniają.

Odważne stwierdzenie i chyba nie zbyt słuszne, bo wtedy nie ma potrzeby pracy nad sobą, samorozwoju itd. Ostatnio w czasie naszych  łóżkowych, wieczornych rozmów zastanawialiśmy się nad tym. Bez namysłu stwierdziłam, że ja w sumie już nad sobą nie pracuję. Robiłam to wiele lat wcześniej zdobywając stopnie harcerskie, sprawności, męcząc się na obozach, wędrując z wielkim plecakiem po górach. Rzeczywiście z targanej emocjami, czasem wybuchającej, kłócącej się osoby stałam się dojrzała, spokojna, ale wciąż spontaniczna. Zdarza mi się wybuchać emocjami, ale bardzo rzadko. Swoją pracę już wykonałam… chwila coś jest nie tak.

PRACA NAD SOBĄ

Potem pomyślałam, popatrzyłam głębiej i odkryłam, że każdego dnia pracuję nad sobą. Wstaję z łóżka za wcześnie niż bym chciała, patrzę za okno – szaro, sprawdzam apkę – stan powietrza bardzo zły, słucham radia – biometr niekorzystny i uśmiecham się, bo trzeba się dobrze nastawić do tego kolejnego dnia pełnego rutyny. Proszę Hankę 30 minut, żeby się ubrała (jak codziennie), a ona rozrzuca zabawki. Idziemy do przedszkola kolejny raz zatrzymując się tym razem przy skórce od banana i tłumaczę dlaczego skórka jest na ziemi. Gdzieś we mnie coś się gotuje, ale  nie denerwuje się. Wracam robiąc zakupy do domu, do niepościelonego łóżka i rozrzuconych zabawek (nie znoszę bałaganu)… Ignacy śpi – zdążę ogarnąć przed jego śniadaniem. Ignacy obudził się i płaczę, więc potykając się o zabawki szybko zamykam okna i zajmuje się młodym. Łóżko, zabawki poczekają chwilę…  Góry, las, długa wędrówka poczeka dłuższą chwilę…

Tak mam  ochotę rzucić wszystko i oddać się temu co lubię najbardziej. Ale każdego dnia uczę się być szczęśliwa w codzienności. Patrzę na uśmiech Ignacego i już wiem, że jestem tu gdzie powinnam. Gotuję zupę dla Tomka i jestem szczęśliwa, że mam dla kogo. To nie przychodzi samo to jest wynik mojej pracy nad sobą. Codziennie dziękuję! Skupiam się na tym co mam, a mam bardzo wiele, a nie myślę o tym, gdzie mnie nie ma, czego mi brakuje, co chciałabym robić, a nie mogę. Jestem szczęśliwa, ale to też efekt samodoskonalenia się.

Ludzie się nie zmieniają (tak, dalej tak myślę).

Zawsze byłam strasznie kochliwa. Dla życia w małżeństwie jest to niebezpieczne. Dalej jestem kochliwa, ale teraz zamiast co chwile zakochiwać się w innym chłopcu, ja ciągle zakochuje się w mężu. Ludzie dojrzewają, uczą się panować nad swoimi myślami, popędami, nabywają umiejętności kierowania swoimi emocjami, mądrzeją (ups… czasem głupieją np. od nadmiaru pieniędzy), ale fundamentalnie się nie zmieniają. Ja zawsze będę kochliwa, ale ciągle inaczej. Zawsze będę wybuchowa, ale te erupcje będą wyglądały inaczej. Zawsze będę energiczna, ale z czasem coraz wolniejsza. Jestem zupełnie inna niż byłam 10 lat temu, ale wciąż ta sama… Zmieniają się też nasze role. 10 lat temu byłam beztroską studentką, która często piła piwo, tańczyła, dużo spacerowała, a teraz jestem żoną i matką, która już nie pije często piwa, więcej tańczy, codziennie się całuje i chyba jednak bardziej żyje…

Możecie się ze mną nie zgodzić.

miszmasz

Podaruj dobry prezent – trudno uwierzyć ile kosztowało mnie to czasu i łamania głowy, ale w końcu postawiłam na jasną, bezpośrednią nazwę nowego projektu. Nisko kłaniam się firmom, które tworzą marki, bo jest to na prawdę bardzo trudne. Są nazwy, które masz w sobie od zawsze i łatwo je odkryć – tak było z Lackową, czy z Pałoszówką. A czasem nie możesz się zdecydować. Podaruj dobry prezent jest idealnym określeniem. A może to nie ja powinnam oceniać.

Skąd pomysł na podarunki?

Od kiedy mam dzieci i zimą siedzę w domu więcej niż bym chciała odkryłam nową pasję. Łączy ona w sobie to zawsze mnie interesowało – rośliny, zioła i natura z czymś bardzo przydatnym. Myślę o naturalnych kosmetykach. Uwielbiam je robić, ale czasem stworze ich tak dużo, że nie nadążam w ich zużywaniu i w ten sposób w mojej torebce znajdziecie 5 balsamów do ust. Dlatego część z moich mydeł, kul, soli itd… trafia do przyjaciół. Mam również obstawiony każdy sezon prezentowy. Tak mi się spodobało robienie prezentów, że poszłam dalej. Tak naprawdę większość podarunków, które daje to są rzeczy wytwarzane przeze mnie. Czasem kupuję prezenty, ale staram się dawać to co jest naprawdę przydatne. O prezentach wiem dużo, bo pracowałam wiele lat w branży urodzinowej i turystycznej. Każda wycieczka kończy się pamiątkami dla mamy, taty, siostry, przyjaciółki itd… Najczęściej mnie smuci to co kupują dzieci. Ja sama kupuję pamiątki tylko z Centrum Zabawki Drewnianej w Stryszawie. Czekam na wyjazd do Bolesławca – obkupię się za wszystkie wycieczki i za wszystkie odmówione sobie prezenty. Uwielbiam regionalne pamiątki, które są tworzone przez miejscowych.

Siostrzany projekt

Nie zawsze dobrze dogadywałyśmy się z siostrą. Bywało ciężko. Jednak mamy podobny sposób na spędzanie wolnego czasu. Gdy gdzieś idę z Kaśką wiem, że nigdy nie będzie narzekać, że za długo i za wysoko i zawsze jej się chce. Dziś bardzo trudno znaleźć sobie kogoś kto  z radością reaguje na każdą propozycje roweru, długiego spaceru, wycieczki w góry. Obie też lubimy tworzyć, każda na swój sposób. Tylko, że ja nie mam zdolności. A Kasia – sami zobaczcie katarzynakuciel.com. Ona też orientuje się w branży podarunkowej i potrafi wyczarować wyjątkowe prezenty. Mam też taką myśl: wszystkie moje współprace, nawet te bardzo udane, z czasem się urywały. Może z siostrą będzie inaczej, bo nie jako przez więzy krwi jesteśmy na siebie „skazane”.

Po co kolejna strona z prezentami?

Słowo prezent jest wpisywane w Google 40500 razy w ciągu miesiąca. Stron www, które oferują podarunki, gadżety upominkowe, jest bardzo wiele. Naprawdę trudno w tym gąszczu rzeczy znaleźć coś wartościowego. Większość z proponowanych przedmiotów jest kompletnie niepotrzebna np. szczotka dla łysego, antystresowa pupa, jadalna kupa żelkowa, miecz świetlny do grilla, dmuchany balkonik (autentyczne przykłady). Większość z nas ma wszystko co jest potrzebne do życia, a nawet dużo więcej. Dlatego postanowiłyśmy założyć bloga, który będzie promował samodzielne wykonywanie prezentów. Najczęściej będą to rzeczy, które raczej nie trafią do kosza np. kosmetyki, które się zużywa.  Znajdziecie też na nim propozycję upominków niematerialnych, które polegają na spędzeniu czasu z ukochaną osobą. To jest najpiękniejsze co można dać drugiemu człowiekowi. Zaproponujemy również prezenty, które wytwarzamy same oraz warsztaty, na których będzie można nauczyć się robić podarunki. Czasem napiszemy o czymś innym np. podzielimy się pomysłami na urodziny dla dziecka.

Zapraszam do czytania podarujdobryprezent.pl i śledzenia nas na FB.

A Pałoszówka ma z tym projektem wiele wspólnego, bo planuję kiedyś w chacie spędzać czas z Wami na robieniu prezentów!! Marzą mi się takie spotkania z ciepłą herbatą, grzanym winem i malowaniem, szyciem, sklejaniem, wycinaniem ze śniegiem za oknem i ogniem w kominku. Marzą mi się letnie spacery z pleceniem wianków i zbieraniem ziół do musujących kul, mydeł… prezent mydło

chata górska, miłość

Gdybym miała wybrać kolor dla mojego serca to wybrałabym zielony. Może trochę dlatego, że to ulubiony kolor Tomka, a w moim sercu jest go bardzo, bardzo dużo.

Gdybym miała wybrać materiał, z którego wystrugane, zlepione jest moje serce, byłoby to drewno…

WIELKIE, ZIELONE, DREWNIANE SERCE – ładnie mi to wyszło i na pewno bardzo naturalnie.

Zielona strona

Przeczytałam dziś rano wpis pewnej pani na fb z pytaniem jak oni to robią… Ona żyje w mieści, w bloku i tego nienawidzi, ale ma kredyt, 2 dzieci i nie wie jak ogarnąć wyprowadzkę na wieś. Za co?? Chciałam jej coś odpisać. Powiedzieć, że na wsi też nie będzie szczęśliwa…

Kiedyś odpowiadałam, że jestem z Krakowa, ale serce mam z Beskidu Niskiego… i pewnie gdzieś jest w tym trochę prawdy. Moje serce wystrugał stary Łemko z kawałka bukowego drewna i rzucił w świat. Ono z czasem obrosło w zielony mech, czasem się ośnieżyło, a innym razem ktoś zrobił w nim dziurę. Teraz pokrywa je krakowski smog. Teraz trzyma je w rękach mój mąż, który je chroni, grzeje i daje mu dom. Teraz rozchwytują je moje dzieci. Jest szczęśliwe… gdziekolwiek.

To nie zależy od tego gdzie mieszkasz. Możesz mieć piękny, drewniany dom z widokiem na Tatry i być niezadowolony. A możesz wieczorem siadać na kanapie w swoich 36 m kwadratowych i stwierdzić, że to jest to, że kochasz swoje życie, nawet tu w wielkiej płycie na osiedlu.

Ktoś napisał tej Pani, że kosztowało go to 15 lat życia. 15 lat wyrzeczeń w imię mieszkania na wsi, po zielonej stronie życia. Nie chce poświęcać swojej teraźniejszości w imię przyszłości w górach. Chce żyć tu i teraz całą pełnią i całą sobą. A moje zielone, drewniane serce oddycha krakowskim powietrzem i tańczy… Trzeba umieć być szczęśliwym w każdym miejscu.

Jak ja tego nie zrobię

Kupno chaty było pierwszym krokiem do przeprowadzki. 3 lata temu myślałam, że będzie to chwila, rzucimy wszystko i wyjedziemy z miasta. Teraz patrze na to inaczej. Nie chce brać kredytu, sprzedawać mieszkania i patrzyć jak będzie. Ubiegać się o gości – klientów, bo trzeba spłacić bank.  Marzy mi się, że będę spokojnie zasypiać w pokoiku na poddaszu w Pałoszówce ze świadomością, że moje dzieci są zabezpieczone, a ja z Tomkiem na starość możemy wrócić do miasta (późna starość w górach nie jest przyjemna). Jestem wygodna i nie umiem wyjść ze strefy komfortu. A może inaczej… potrafię być szczęśliwa w mieście. Uczę się doceniać każdy dzień życia… tęskno mi za tą moją zieloną stroną, ale…

miłość, wdzięczność

U nas już tak jest… że każdy rok jest lepszy od poprzedniego. A może to my jesteśmy inni, starsi i wciąż uczymy się być bardziej szczęśliwi. Dlatego ten rok będzie jeszcze lepszy!

Uwielbiam swoje dorosłe życie. Nie chciałabym się cofać w czasie. Swoją młodość wspominam jako dość burzliwy i emocjonalny czas. Teraz jestem dorosła mogę tańczyć z dzieckiem na rękach i słuchać Kelly Family i mam w nosie, że to nie modne i stare. Kiedyś martwiłam się tym, że lubię Stare Dobre Małżeństwo i nikt inny tego nie słucha… Dziś Hania usypia tylko przy piosence „Bez słów” w wykonaniu mamy. Kiedyś zawracałam sobie głowę wieloma rzeczami. Teraz wiem co jest ważne.

ROK MIŁOŚCI 2018 – ważne sprawy

Zabrzmię banalnie: ważna jest miłość!

Okazuje się, że nawet wyjazd do chaty nie jest ważny. Pałoszówka ma już 3 lata, a wciąż nic nie jest zrobione. Dalej nie wiemy jakie tajemnice kryje w sobie szopa. Nawet ścieżka do chaty zarosła. Dalej nie mamy ani grosza na remont, bo trzeba powoli zacząć myśleć o zwiększeniu metrażu w mieście, w którym żyjemy na co dzień.

W tym roku mało było chaty. W lutym 2018 zaliczyliśmy chyba ostatni zimowy wyjazd do chaty w ciągu kolejnych 5 lat… Zima trochę nas przerosła. Za kilka lat powtórzymy akcję zima, ale wtedy nasze dzieci będą już same się ubierać. Przynajmniej nie będę musiała się martwić, że spotkają żmiję.

Na wiosnę, gdy już chata odtajała po zimie trzeba było trochę posiedzieć w mieście. Ja kończyłam studia na UR, Ignaś mieszkał u mnie w brzuchu. Końcówka ciąży nie jest dobrym momentem na wyjazdy. Tak więc po weekendzie majowym zamknęliśmy chatę, aż do 7 lipca. No cóż są ważniejsze sprawy. Udało nam się za to uwiecznić ten ogromny brzuch:

Tą ciążę znosiłam w sumie dobrze i czułam się nawet ładnie 🙂 dlatego zdecydowałam się na zdjęcia. Lato minęło w chacie tak bardzo szybko. Były moment ciężkie – każda mama takie miewa na początku. W sierpniu cieszyliśmy się większą swobodą – Ignaś był ciut starszy i nawet chciał poleżeć na przełęczy. Za to Hania jest w tym trudnym wieku, w którym jest za duża na nosidło, a nie chce za dużo chodzić. Lato spędziliśmy na krótkich spacerach, chustonoszeniu, na zabawach w basenie i obsłudze dzieci… a inni zadowolili się spaniem:

To akurat rzadki widok 🙂

Pod koniec sierpnia udało nam się też często wychodzić na zachody słońca.

Nie wiem kiedy ten czas przeleciał. Hania już taka duża, w chacie przeżyliśmy kolejne lato, a które tak czekałam…

Taka dama

i my 🙂

5 rocznicę ślubu i 4 urodziny Hani spędziliśmy w kościele na chrzcinach Ignasia i w Gościnnej Chacie z najbliższą rodziną i z wielkim, pysznym czekoladowym tortem (i smacznym obiadem też).

ZDROWIE

Zaraz po miłości ważną sprawą jest zdrowie. W roku 2018 u bardzo bliskiej mi osoby zdiagnozowano raka tarczycy. Nowotwór zawsze wydaje się wyrokiem. Na szczęście ten rak ma bardzo dobre rokowania. Jednak taka informacja przewartościowuje życie po raz kolejny. Chyba właśnie ten moment wybił mi z głowy przeprowadzkę do Nowego Sącza, czy w ogóle z Krakowa do innego miasta. Kiedyś wyprowadzimy się do chaty. Na razie chcemy być blisko rodziny i przyjaciół.

Zdrowie i miłość okazały się ważniejsze od chaty, którą zamknęliśmy w tym roku bardzo wcześnie, bo na początku października.

ROK MIŁOŚCI – ważny moment

Pod sam koniec roku, bo 30 grudnia miałam bardzo ważny telefon od nieznanej mi osoby. Ta rozmowa pokazała mi jak ważne jest to co piszę. Jeśli moja obecność w Internecie może pomóc jednemu człowiekowi to warto to robić.

Życzę Wam miłości! Niech ten 2019 rok będzie pełen radości i nowych wyzwań!

Życzę Wam zdrowia, energii i sił do realizacji marzeń!

Życzę Wam takich momentów, które potwierdzają, że to co robicie jest ważne!

miłość

Zastanawiam się czy ten wpis nie powinien powstać za kilka lat. W momencie jak już będę znała odpowiedzi na pytanie, które dziś sobie zadam. Jednak za jakiś czas będą we mnie inne emocje, nie będę pamiętała jakie moje dzieci były małe, a ja i Tomek młodzi. Tak już jest, że nie zauważamy upływu czasu. Codzienne małe zmiany prowadzą do zdumienia, że Hanka ma już ponad 4 lata i chodzi do przedszkola (drugi rok!!!)… a ja jestem już po trzydziestce. Patrzę do lustra i codziennie widzę taką samą Justynę, budzę się przy tym samym Tomku i tylko gdy patrzę na dawne zdjęcia dostrzegam różnicę. Zdumiewa mnie, jak niewiele pamiętam z pierwszych miesięcy życia Hani. Dlatego wpis powinien zostać napisany dziś. Kiedyś do niego wrócę i się zadziwię.

Co jest ważne w rodzicielstwie??

Nasze rodzicielstwo to rodzicielstwo skrajności. Zostaliśmy rzuceni w dwie różne sytuację.

Jaka byłam dumna, że Hania śpi sama. Została do tego przyzwyczajona w szpitalu, a my tego nie zmieniliśmy. Dziś codziennie w nocy  mam u boku dwóch mężczyzn: męża i małego Ignaca. Hania ma swój pokój i swoje łóżko, o czym sama zadecydowała któregoś dnia, gdy wyprosiła nas do salonu na kanapę. Czasem woła do siebie tatę albo przychodzi do nas… Kanapa ledwo, ale mieści całą czwórkę.

Hania była karmiona butelką i mlekiem modyfikowanym, a Ignacy piersią. Są to naprawdę dwie różne rzeczy i każda ma swoje plusy i minusy. U Hanki był pełen monitoring ile zjada i bardzo tego pilnowaliśmy.  Hanię karmiła mama, tata, dziadek i babcia… Mama mogła wyjść, odpocząć, napić się wina. Ignacy jest synkiem mamusi. Teraz nie wyobrażam sobie zostawić go na noc z tatą, na kilka godzin też jest problem. Hania w wieku 7 miesięcy pozwoliła mamie na wylegiwanie się na plaży i chodzenie po górach na Majorce. Ignacy jeszcze długo mnie nie puści na dłuższy czas. Jestem matką, która ceni sobie swój komfort psychiczny i czasem mam potrzebę wyjść. Na razie wystarczą mi krótkie wyprawy do sklepu.

Hania

Pierwszy raz zobaczyłam Hanię ok. 6 godzin po urodzeniu i nawet nie mogłam jej dotknąć. Pierwszy raz ją przytuliłam kilka tygodni później. Dopiero po dwóch miesiącach była w pełni nasza. Pierwsze dwa miesiące życia spędziła na intensywnej terapii, gdzie można było tylko 3 godziny siedzieć przy dziecku. Hania nie jest dzieckiem, które się z chęcią przytula. Zrobiła w tej kwestii duże postępy. Jest uśmiechnięta i dość samodzielna. Nie umiałam jej nosić w chuście, bałam się ze względu na rurkę tracheostomijną. Wędrowała z nami po górach w nosidle turystycznym. Gdy tylko nauczyła się dobrze chodzić, od razu zrezygnowałam z wózka. To na pewno nie było rodzicielstwo bliskości. Choroba nam to trochę odebrała. Ale było za to rodzicielstwem pełnym walki, dobrego myślenia, nadziei, modlitwy i pracy. Czy w pełni wygraliśmy? Nie wiem. Jak się czyta niektóre teorie to nasza Hanka będzie miała w przyszłości ogromne problemy. Bo była mało przytulana w pierwszych dwóch miesiącach życia, bo mama czasem wyjeżdżała, bo była karmiona mm, bo urodziła się przez cc, bo mama czasem płakała… ale ja wierze w to, że nie to się liczy. Ważna jest miłość i w jej przypadku wiara, że wszystko będzie dobrze!

Ignacy

Ignacego zobaczyłam od razu po „wydobyciu z brzucha”… i probie naturalnego porodu. Na następny dzień mogłam go przytulać i przytulam prawie ciągle do tej pory – to w chuście, to przy piersi. Jesteśmy zdecydowanie bliżej siebie, niż wtedy z Hanią. Czy Ignacy będzie miał przez to mniej problemów za kilka lat? A może więcej?

Rodzicielstwo

… bo tak naprawdę nie liczy się jak karmisz, ile przytulasz, czy posyłasz dziecko do żłobka, czy szczepisz, …. , ale jak kochasz. Ja wyznaję tylko jeden typ rodzicielstwa: rodzicielstwo miłości. Na pierwszym miejscu stawiam wzajemną miłość rodziców, bo z tej miłości rodzi się dziecko. Potem wszystko się już układa… 😉

miłość

Ignaś kończy dziś 5 miesięcy.

I ja jako mama dwójki dzieci kończę dziś 5 miesięcy. A może bardziej my jako rodzice Hani i Ignasia. To dobry dzień, aby podzielić się z Wami zdjęciami z naszej sierpniowej sesji, za którą dziękujemy cudownej Oli.

A resztę  obrazkowych, sielankowych wspomnień zostawię sobie na potem :)… za kolejne 5 miesięcy.

miłość

Staram się omijać tematy dotyczące macierzyństwa… Za dużo przykrych słów pada, gdy rozmawia się o sposobie urodzenia dziecka, karmieniu piersią, szczepieniach, posyłaniu dziecka do żłobka, przedszkola itd. Tyle jadu ile wylewają na siebie matki mnie zadziwia, można by nim obdarować wszystkich polityków, którzy tak nas wkurzają, a i tak by zostało (ale o polityce też nie będziemy rozmawiać). Nie chce się teraz zastanawiać dlaczego tak jest. Głęboko wierzę, w to że każda matka w swoją rolę wchodzi najlepiej jak potrafi.

Dziś będzie o bezbolesnym macierzyństwie

Trafiłam dziś na FB na tekst o tym, że wiele w macierzyństwie boli… i zaczęłam myśleć czy to dobre określenie. Mamy tendencję do przesadzania, albo gloryfikujemy albo demonizujemy bycie matką. Przecież to zwykła rzecz. Naturale jest to, że z miłości dwojga ludzie rodzi się dziecko. Z macierzyństwem jest jak z życiem. Daje radość i ból, ale zwykle toczy się swoim naturalnym biegiem… dzieci rosną, a my się starzejemy.

Poznałam w swoim życiu matki, których macierzyństwo wydawałoby się bardzo bolesne. Są to matki umierających dzieci, matki dzieci niepełnosprawnych, matki czekające, samotne matki i wiele matek z innymi problemami. Są to matki, które nigdy nie powiedziałby, że je boli… Może z czasem sobie zdały z tego sprawy. Tak jak ja teraz widzę, jak było mi ciężko w haniowej chorobie. Jednak wtedy nie myślałam, że boli, bo skupiałam się na teraźniejszości. Czasem czułam ból i strach, ale patrzyłam gdzie indziej.

Dziś przeżywam macierzyństwo bezbolesne. Wszystko wobec tego co przeżywałam wydaje mi się takie proste i naturalne. Jedyne co mnie boli to plecy, ale to przejdzie.

Matki kochane!

To co robicie jest zwyczajne i naturalne. To Wy macie to piękno, które nadaje temu urok.

Ostatnio przeczytałam, że pościelenie rano łóżka może zmienić życie (w 100% się zgadzam i dlatego zawsze ściele). A ja myślę, że umycie się i zrobienie makijażu może zmienić nasze macierzyństwo. Piszę o tym, bo w tekście o którym myślę, napisano, ze chodzenie z brudnymi włosami i brak czasu na kąpiel boli. Na pewno tak jest, ale kto nam każe chodzić nieumytym. Ja mam na to sposoby i zapewniam, że się da (przynajmniej z dwójką dzieci jest to możliwe). Gdy któregoś dnia Tomek wraca z pracy, a ja jestem bez makijażu to wie, że to ten dzień, w którym trochę boli i nie jest najlepiej. To też mi się czasem zdarza.

Podsumowując macierzyństwo nie jest zupełnie bezbolesne. Ale całe życie takie jest… daje i szczęście i rozpacz.